Tematem moich wpisów na blogu do końca tygodnia będą filmy o seniorach. Jako pierwszy mający swoją premierę w czerwcu Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. Ta zaskakująco dziwna szwedzka czarna komedia to adaptacja (podobno znacznie lepszej niż film) powieści Jonasa Jonassona. Nie zamierzałam oglądać tej produkcji, bo jakoś pocieszne staruszki człapające w kapciochach i kobiety wydzierające się na całego Alllaaaann!, czyli główne składniki zapowiedzi, jakoś do mnie nie przemówiły. Jednak gdy na początku filmu dowiedziałam się, że jedyną osobą, którą kochał Allan Karlsson był jego rudy kocur Messerschmitt, wiedziałam, że nie odejdę od ekranu do samego końca. Oczywiście motyw zwierzęcy nie jest tu najistotniejszy, jednak przewija się w kluczowym momencie, zajmującą naprawdę sporą część kadru słoniową pupą.
Film jest rzeczywiście o tym, co sygnalizuje tytuł. Po tym jak lis uśmiercił kota i kury Allana (Robert Gustafsson), a Allan z kolei uśmiercił lisa potężnym wybuchem, który zmiótł pół jego podwórka, stulatek trafia do domu starców. Nie podoba mu się tam ani trochę więc postanawia zwiać. W dniu swych urodzin nie tyle wyskakuje z okna, co zarzuca nogą z parteru i czmycha w szlafroku i kapciach gdzie oczy poniosą. Senior nie dysponuje duża gotówką, więc dociera niedaleko, bo tylko na pobliski dworzec. Tam jednak spotyka zawiadowcę, z którym od razu łączy go nić porozumienia i który staje się jego wspólnikiem w radosnym przestępczym dokazywaniu. W swej niesamowitej podróży Allanowi udaje się zwinąć kasę mafiozom, uśmiercić kilku dziwnych gości i nawiązać sporo wartościowych znajomości. Wszystko to oczywiście wychodzi mu od niechcenia, jakby w ogóle mu na tym nie zależało, ale widz widzi chytry błysk w jego oku i wie, że staruszek doskonale wie co robi, bo robił to całe życie.
W międzyczasie możemy oglądać retrospekcje z najważniejszych wydarzeń w biografii leciwego mężczyzny. Okazuje się, że jego jedyną pasją i wielką miłością były zawsze różnego rodzaju eksplozje. Allan po prostu kocha robić wielkie Kabum! Najpierw był to prosty sposób na poradzenie sobie z utratą ojca, a potem jakoś już samo poszło. Gdy chłopak poczuł wielką oczyszczającą ulgę towarzyszącą eksplozji, uzależnił się od tego hałasu. To jego niezwykłe zaangażowanie pozwoliło mu na odniesienie pewnego rodzaju sukcesu życiowego. Okazuje się, że w czasie licznych konfliktów zbrojnych z pierwszej połowy XX wieku, przy ucieczce z obozu koncentracyjnego czy też podczas prac nad bombą atomową, szczególne zdolności Allana były bardzo cenne.
Komedia ta jest uznawana za szwedzkiego Forresta Gumpa i w sumie słusznie. Mamy przecież nieco głupkowatą postać, która niby przypadkiem przyczynia się do rozwoju najważniejszych wydarzeń w historii współczesnego świata. Jest także nośna mądrość życiowa, choć trzeba przyznać, że słowa matki o tym, że ,,Pewne jest tylko to co jest, a co ma być to będzie” nie są tak intrygujące jak ,,Życie jest jak pudełko czekoladek…”. Stulatek nie jest jednak kopią Forresta Gumpa, ma swój własny specyficzny klimat. Powiew czarnego, a wręcz wisielczego humoru czuć na każdym kroku, a szczególnie w scenach transportu zwłok drezyną (któż z nas nie zastanawiał się, co zrobić z truposzem, który teoretycznie został przez nas uśmiercony?).
Niestety, przez to że jest to film z zupełnie innego kręgu kulturowego niż te, do których przywykłam, a postaci mówią językiem, którego mój mózg nie ogarnia, miałam poważne problemy ze zrozumieniem motywacji postaci i identyfikacją z nimi. Nie pomagała także słabo zrobiona charakteryzacja, która unieruchomiła twarz aktora odtwarzającego główną rolę. W scenach z młodości jest ok, ale jako staruszek Robert Gustafsson mógł tylko szurać nogami i się garbić.
Obcość Staruszka ma jednak swoje zalety. Fabuła była dla mnie zupełnym zaskoczeniem, totalnie nieprzewidywalna. Dzięki temu, że niektórzy są tu takimi oryginałami, efekt komiczny był szczególnie mocny. Najwięcej sympatii, poza słonicą Sonią, wzbudzają oczywiście pokraczni szwedzcy mafiozi, którzy są jakby parodią nie tylko amerykańskich, ale nawet polskich bandytów.
Za największy plus Stulatka należy uznać oczywiście to, że pokazano iż seniorzy mogą jeszcze sporo nabroić (zwłaszcza, że dziś nie są zdani tylko na siły fizyczne, ale i na technologię) przez co są bardzo atrakcyjnym filmowym tematem. Mnie osobiście urzekło to, że nie ma w tym filmie głównego motywu miłosnego (jest taki malutki poboczny). Allan kocha swoje wybuchy, kobiety już żadnej nie musi.
Widziałam film w kinie, tuż po premierze, książkę dopiero co przeczytałam. Muszę przyznać, że zarówno powieść, jak i ekranizacja są świetne, jeśli podchodzi się do nich z odpowiednim nastawieniem i nie wymaga sztuki przez duże „S”.
Dałaś mi do myślenia zdaniem: „W scenach z młodości jest ok, ale jako staruszek Robert Gustafsson mógł tylko szurać nogami i się garbić.”- nie odbierz tego proszę, jako czepiania się, ale czy w wieku stu lat można robić o wiele więcej niż szurać nogami i się garbić? :)