Miedza mnie poruszyła i sprawiła, że w jakiś magiczny sposób przeniosłam się w czasy dzieciństwa. Ten zbiór opowiadań, których akcja, poza przedostatnim, rozgrywa się w niewielkiej wsi na południu Polski, to rzecz absolutnie niezwykła. Choć jest to niewielki objętościowo tomik, zapewniam, że przebrnięcie (przepłynięcie) przez te strony zajmie wam naprawdę wiele czasu. Najbardziej chyba urzekło mnie to, że zdania stawiają aż taki opór przy czytaniu. Nie ma gładkich fraz, sprawiających przyjemność czytelnikowi. Nasze estetyczne doznania zupełnie nie interesują autora i bardzo się z tego cieszę, ponieważ stworzony przez niego narrator wydaje mi się przez to prawdziwszy. Od razu widać, że to pisał prawdziwy facet doświadczony życiem, a nie jakiś przerafinowany salonowy ciepluch. Taką literaturę lubię.
Miedza to zapiski stosunkowo młodego jeszcze mieszkańca niewielkiej wsi (a właściwie wsiomiasta), który obserwuje powolne odchodzenie w niebyt świata w jakim się wychował. Towarzyszami narratora w jego wiejskim życiu są w większości starzy, samotni ludzi, resztkami sił trzymający się dawnego i jedynego zrozumiałego dla siebie sposobu na życie. Starzy mężczyźni i kobiety (młodzi wyjechali za granicę oczywiście) jeszcze uprawiają rolę, hodują zwierzęta gospodarskie, przesiadują na ławeczkach przed domem i gotują prawdziwe potrawy, nie skażone piętnem zachodniej cywilizacji. Niestety puentą wszystkich tych opowiadań zdaje się być spostrzeżenie, że jest już dla nich coraz mniej miejsca na wsi, do której wkraczają szosy, nowobogackie dworki, płoty i tuje w doniczkach.
Czytając Miedzę miałam wrażenie, że nikt tu niczego nie upiększa, nie idealizuje. Polska wieś nie jest idylliczna, raczej biedna, zagrzybiała, zardzewiała i ubłocona, ale to wciąż często jedyne miejsce w którym wielu ludzi może sobie wyobrazić własne życie. Narrator jest właśnie jednym z takich ludzi, którzy mają potrzebę ciągłego kontaktu z naturą we krwi, a miasto ich zwyczajnie odrzuca (co manifestuje się złym samopoczuciem i licznymi alergiami). Dla mnie jego powrót na wieś jest wielkim heroizmem, na który pewnego dnia także sama chciałabym się zdobyć. Mężczyzna decyduje się na życie z cieniami przeszłości, śladami świata, który został przez zachodnią kulturę zmieciony z powierzchni ziemi. Niemal czuć jak z każdego zdania sączy się ogromna nostalgia, na przykład za dzieciństwem spędzonym na graniu w piłkę i placach polowych. Do tego naprawdę niesamowity jest język tych opowiadań. W jednym z wywiadów Andrzej Muszyński potwierdził, że zapisuje pierwsze wersje zdań jakie mu przychodzą do głowy i niczego nie poprawia. Strasznie mi się to podoba. Zawsze uważałam, że albo ktoś jest prawdziwym artystą, albo nie, a długie ślęczenie nad kartką nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Teksty są może przez to nieco chropowate, a do tego dochodzi jeszcze specyficzne słownictwo jakim posługują się starsi mieszkańcy wsi, ale dzięki temu ten świat i postaci są takie realne i plastyczne. Niemal można poczuć żal i zagubienie starych rolników czy gorzkie rozczarowanie chłopca, o którym opowiada słowami, do jakich przywykł na co dzień i jakimi myśli.
Miedza poruszyła mnie w zupełnie inny sposób niż na przykład Chłopi czy powieści Myśliwskiego, ponieważ jest napisana przez kogoś w moim wieku i pokazuje czasy, które ja także miałam szansę zapamiętać. Dzięki dziadkowi miałam możliwość obserwowania na co dzień ile spokoju, godności i satysfakcji, ile bezcennego poczucia, że jest częścią zwartej wspólnoty, może dać człowiekowi takie proste życie. Tym bardziej trafiała do mnie bolesna diagnoza stanu współczesnej wsi autorstwa Andrzeja Muszyńskiego. Potęp cywilizacyjny odbiera nam dusze i każdy kto przebrnie przez Miedzę z pewnością się ze mną zgodzi.
[…] Reymonta, od lat zachwycam się Myśliwskim, a moim największym olśnieniem ostatniego czasu była Miedza Andrzeja Muszyńskiego. Nawet Guguły Wioletty Grzegorzewskiej mi się podobały, choć z licznymi […]