Czarna lista, jeszcze zanim obejrzałam pierwszy odcinek, niebezpiecznie mi się z czymś skojarzyła. W zapowiedziach, których było całkiem sporo w Internecie, można było przeczytać, że jest to serial o najbardziej poszukiwanym przez amerykański rząd przestępcy, byłym agencie, który nagle, po 20 latach, postanowił nawiązać uprzejmą współpracę z FBI (tytułowa lista to spis przestępców, których nie lubi i chce ich śmierci lub uwięzienia). Doświadczony złoczyńca, Raymond ,,Red” Reddington (James Spader), ma tylko jeden warunek: będzie rozmawiał jedynie z początkującą agentką Elizabeth Keen (Megan Boone), której specjalnością jest tworzenie profili psychologicznych przestępców. Coś brzmi znajomo? Po obejrzeniu kilkunastu minut pierwszego odcinka potwierdziły się moje przypuszczenia co do absolutnej wtórności Czarnej listy. Wyszedł z tego po prostu taki miks Criminal Minds z Milczeniem owiec (nie rozumiem zupełnie na co komu to było, skoro mamy genialny serial Hannibal). W dodatku banalna fabuła zdaje się od początku wskazywać rozwiązanie największej zagadki (czyli o co chodzi?) i jeśli na koniec serii dowiem się, że Red jest ojcem Liz, będę bardzo rozczarowana stereotypowością (rodem z melodramatu) takiego finału przestępczych zabiegów łysego w kapeluszu.
10 komentarzyTag: amerykańskie seriale
Oglądanie perypetii trzpiotowatej Jessiki Day to moja nowa ulubiona rozrywka, bez której nie wyobrażam sobie choćby jednego popołudnia. Znamy się dopiero od miesiąca, ale dla mnie to jak wieczność. Bohaterowie tego serialu stopniowo zastępują mi rodzinę i nie wiem co się stanie, gdy nadejdzie nieunikniona katastrofa, czyli gdy skończą się odcinki. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że lubię ten serial głównie dlatego, że nikogo w nim nie lubię. Autentycznie każdy, włącznie z główną bohaterką, wkurza mnie straszliwie, a jednak nie mogę przestać na nich patrzeć. Czy wy też lubicie, gdy postaci filmowe lub serialowe irytują was tak, że aż was wszystko swędzi ze zdenerwowania? Miałam już tak przy kultowych Przyjaciołach, ale Jess i chłopaki to zupełnie inny poziom.
3 komentarzeMiał być wielki hit, a tu jedynie wielkie rozczarowanie. Oglądam Raya Donovana z tym większą irytacją, że wszyscy inni zdają się być tą cienką produkcją po prostu zachwyceni. O co chodzi? Czyżby wystarczyło jedno znane nazwisko (Jon Voight) i jeden średnio przystojny, bucowaty główny bohater (Liv Schreiber) by zadowolić widzów? Mam nadzieję, że nie i że już wkrótce przestaną kręcić tę smętna opowieść z gatunku tych co to „tatuś mnie nie kochał i teraz jestem zimnym draniem”. Już od pierwszego odcinka ma się wrażenie, że Ray Donovan jest jakimś nieudanym miksem Rodziny Soprano z Californication.
4 komentarze