W zeszłym roku ukazała się po raz pierwszy po polsku jedna z najsłynniejszych powieści Henry’ego Jamesa pod tytułem O czym wiedziała Maisie. Moim skromnym zdaniem tytuł powinien brzmieć ,,O czym nie wiedziała Maisie”, albo raczej ,,O czym czytelnik nigdy się nie dowie”. To by odzwierciedlało w pełni czytelnicze doświadczenie zetknięcia się z tą prozą. Jako (dyslektyczny i ułomny ale jednak) filolog, przywykłam do czytania rozmaitych tekstów, nawet tych z zamierzchłej przeszłości, ale niestety przyznać muszę, że lektura tego dzieła, była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Powieść wydała mi się hermetyczna i przestarzała. Salonowa intryga jest błaha, dramat dziecka mnie nie poruszył, a co za tym idzie, wcale nie żałowałam, że dorwałam się do tej lektury rok po jej polskiej premierze. A tak chciałam, żeby mi się podobało…
Trzeba przyznać, że teksty Jamesa słabo wytrzymują próbę czasu. Już nie raz mogłam się o tym boleśnie przekonać, a należę do naprawdę nielicznych, którzy wciąż próbują odnaleźć dziewiętnastowieczny urok międzynarodowego towarzystwa na kartach powieści tego autora. Z O czym wiedziała Maisie miałam ten sam problem co na przykład z Portretem damy, nad którym rozmyślam już od dekady. Wszystko jest po prostu takie subtelne, delikatnie zarysowane i względne, a do tego postaci posługują się tak dziwaczną manierą językową (która zapewne w tamtych czasach była normą), że praktycznie nie rozumiem w czym mają problem i o czym właściwie dyskutują. Niby zarys fabuły jest prosty. Mamy rozwodzących się małżonków żyjących w latach 80-tych XIX wieku w Londynie. Sprawa jest dość niemiła, ponieważ mają sześcioletnią córeczkę, z którą trzeba coś począć. Po długiej sądowej batalii ustalono, że mała Maisie będzie przebywać pół roku u matki, a kolejne sześć miesięcy u ojca. Jak to zwykle w życiu bywa rozwodnikom zależy bardziej na tym by dopiec drugiej stronie, niż na dobru dziecka i szybko zaczynają zwyczajnie zaniedbywać córkę. Opieką nad nią zajmują się przez większość czasu służące i guwernantki. Sprawa się komplikuje, gdy każdy z rodziców wstępuje w kolejny związek małżeński. Na skutek ich nieodpowiedzialnego zachowania i kolejnych romansów, opiekę nad dzieckiem przejmują ojczym i macocha Maisie, ale to też nie koniec perypetii małego podrzutka.
W tej nowoczesnej jak na XIX wiek prozie, chodziło o ukazanie oryginalnej dziecięcej perspektywy. Małe dziecko prowadzi tu grę, a właściwie walkę o swój przyszły byt z dorosłymi, którzy dodatkowo walczą i spiskują między sobą. A wszystko to toczy się pomiędzy półsłówkami, sugestiami i kolejnymi filiżankami kawusi. Rozumiem zamiar, ale ta niby naiwna, a już świadoma, dziecięca perspektywa, dodatkowo zakłóca mi odbiór rzeczywistości, w której i bez tego czuję się całkiem obco. Do tego jeszcze te dylematy moralne i spory o to, kto deprawuje dziecko i pozbawia je niewinności i przyzwoitości! Współczesnemu czytelnikowi bardzo trudno wczuć się w ten ,,moralny” klimat. Na koniec sama nie wiedziałam czy mała Maisie jest zepsutym bachorem próbującym manipulować ojczymem, w którym się podkochuje, czy tylko niewinną ofiarą manipulacji dorosłych intrygantek. A może chodziło o coś jeszcze innego? Może przy oglądaniu filmu nieco mi się w głowie rozjaśni.
Jeśli mimo wszystko chcesz przeczytać O czym wiedziała Maisie, możesz skorzystać z możliwości zakupu poniżej.
[…] posiadającym potomstwo, z pewnością na długo zapadnie w pamięć. Jest to dość luźna adaptacja prozy Henry’ego Jamesa, która jakoś nie robi na nas aż tak wielkiego wrażenia jak powieść na współczesnych […]