Czesałam ciepłe króliki to zapis rozmowy Dariusza Zaborka z byłą więźniarką obozu w Ravensbrück Alicją Gawlikowską-Świerczyńską. Po książkę sięgnęłam, ponieważ w wielu recenzjach przewijały się wciąż te same określenia, malujące wizję utworu mającego być jednocześnie opisem traumy wojennej i licznych innych przeciwności losu, jak i świadectwem nieprzeciętnego optymizmu i przykładem godnej pozazdroszczenia postawy życiowej. Niestety okazuje się, że nie ma ani tego, ani tego. Pani Alicja pobytu w obozie za traumę nie uważa, a to co miało być optymizmem czy hartem ducha, okazało się zwykłym egocentryzmem i wręcz szokującym zarozumialstwem. Wiem, że o starszej osobie, która w dodatku wiele w życiu przeszła, nie wypada złego słowa powiedzieć, ale jakoś na pochwały nie jestem w stanie się zdobyć.
Szlachetna patriotka wśród bandy prostaków
Alicja Gawlikowska-Świerczyńska z dumą podkreśla, że ma już 92 lata, zatem spodziewać by się mogło, że jej biografia zawiera typowe losy Polaków w XX wieku. Z jednej strony tak jest. Najpierw poznajemy dzielną i zuchwałą nastolatkę, która na początku drugiej wojny światowej zaczyna działać w konspiracji. Niemiecki nalot kończy jej pełną pasji pracę, rozpoczynając lata męczeństwa. Najpierw półroczny pobyt na Pawiaku, potem przymusowa praca w niemieckim obozie w Ravensbrück. Po wojnie ciężka harówa na studiach medycznych i w szpitalu, założenie rodziny i działalność związana z pobytem w obozie. Niby wszystko się zgadza w tym obrazku, który wydaje się taki znajomy, a jednak ciągle coś tu zgrzyta i trzeszczy. Drugą stroną tej opowieści jest osobowość pani Alicji, której poszczególne cechy wydały mi się szokująco antypatyczne. To jak to odbieram, to oczywiście tylko moja wina, ponieważ przywykłam do literackich postaci szlachetnych straceńców, którzy nawet jeśli przetrwali wojnę, to pozostawiła ona w nich niezatarty ślad i nauczyła wiele o życiu. Zdaje się jednak, że bohaterki Czesałam ciepłe króliki wojna, ani w ogóle życie, niczego nie nauczyły.
Dziwi mnie bardzo to, że kobieta w tak podeszłym wieku nie rozumie jeszcze, że pewne rzeczy są bardzo źle odbierane przez innych. Ewidentnie zależy jej szalenie na wywyższeniu własnej osoby, pokazaniu swej niezwykłości, dlatego też nie rozumiem dlaczego robi wszystko by nie dać się lubić. Najgorzej wypadają chyba jej wspomnienia z obozu, gdzie ta pochodząca z zamożnej rodziny (jak się okazuje pod koniec książki), jakby w czepku urodzona kobieta, otrzymuje w miarę lekkie, jak na obozowe warunki, prace (tytułowe króliki, którymi się zajmowała, później praca w magazynie z tekstyliami). Rozumiem w sumie, że nie nie ma sensu psioczyć na złych Niemców, bo po co się babrać w przeszłości, ale dlaczego mówienie złych rzeczy o współwięźniarkach już uchodzi, jest dla mnie zupełną tajemnicą. Wciąż miałam wrażenie, że Niemcy byli w sumie w porządku, bo jej przecież nie skrzywdzili za bardzo, a bili tylko te kobiety, które nie prezentowały się wystarczająco godnie i wyniośle. No co za absurd! Jakiż szacunek dla siły germańskiej przebija z tych stron! I jak mało jest go w stosunku dla cierpiących i umierających! Zadziwiają mnie zachwyty bohaterki wywiadu, która pozwala sobie na niewybredne uwagi w stosunku do każdego, kto nie zasłużył na jej podziw i miłość (czyli nie popisał się odpowiednimi manierami). Niegodne, wedle jej uznania, było okazywanie strachu tuż przed śmiercią, ale też jakiekolwiek ludzkie odruchy nie dotyczące jej osoby. A to czego dowiadujemy się o homoseksualizmie w obozie jest doprawdy paradne.
Bo liczy się wygląd
Podziwiam nerwy i spryt Dariusza Zaborka, który pozwolił swojej rozmówczyni aż tak popłynąć (A może wcale nie miało być skandalicznie? Może inni tego tak nie odbierają?). Ile tu pogardy dla całych narodów, ile żółci, stereotypów i uprzedzeń! Rodzina pani Alicji musi być z niej dumna. Rzeczą najbardziej kuriozalną jest tu dla mnie fakt (i to chyba przebija wszystko), że więcej niż o ciężkim losie w obozie, jest o wyglądzie pani Alicji i innych więźniarek. Całe strony o tym jak dbała żeby jej się chusteczka nie pogniotła, by twarz była czysta i promienna, no i o ciągłym staraniu się o nowe stroje (nie to co te prostackie Ukrainki czy niehigieniczne Francuzki). Z każdego zdania na ten temat płynie pogarda dla tych kobiet, które nie umiały sobie czegoś załatwić, nie miały wystarczających znajomości, były nieśmiałe lub brakowało im sprytu. Taki pogląd rzutuje także na poobozowe losy pani Alicji, ale czego można się spodziewać po osobie uważającej, że konspiracja i uwięzienie to największe przygody jej życia.
Odpowiednie podejście do życia
Sugerowana niezwykłość pani Alicji Gawlikowskiej-Świerczyńskiej polega na jej szalonym optymizmie. Jej pozytywny pogląd na świat zakłada, że zawsze można znaleźć w swej sytuacji dobre strony i niczym nie należy się za bardzo przejmować. Z tej perspektywy nawet obóz to nie piekło, a jedynie okazja do zawarcia wielu przyjaźni i wykazania się życiowym sprytem. Bohaterka wywiadu jest tak pozytywna, że nie krępuje się nawet opowieści o licznych małżeńskich zdradach, ani też podkreślania na każdym kroku swego materializmu. Liczy się to, że nawet z niewoli wróciła z pięknym futrem, że dobrze zarabiała jako lekarz, miała ładne mieszkanie i nianię do dzieci, a także wielu kochanków. Co tam mąż (nich się cieszy, że jest kasa)!? Co tam córki (w końcu gdy mamy nie ma niania gotuje i przytula)?! Normalnie tylko pozazdrościć.
Pani Alicja zwierza się rozmówcy z tego, że jako małe dziecko była molestowana seksualnie, ale zaraz zarzeka się, że ani to, ani tym bardziej wczesna śmierć rodziców czy pobyt w obozie, nie wywarły na jej psychice negatywnego wpływu. Z całym szacunkiem dla wieku i doświadczenia, ale po lekturze Czesałam ciepłe króliki, a już szczególnie po licznych wstawkach alkoholowych, pozwolę sobie mieć inne zdanie na ten temat.
Podpisuję się gorąco pod tą recenzją. Żałuję szczerze, że kupiłam tę książkę na podstawie wspomnianych świetnych recenzji. Wyrzucone pieniądze i zranione serce. Sięgnęłam po nią w bardzo trudnym momencie życia i dostałam cios prosto w twarz, bo dowiedziałam się że po prostu jestem słaba, a słabość jest godna pogardy. Po prostu coś ze mną jest nie tak, a właściwie mam to na co zasługuję. Czytając budzi się wiele intensywnych odczuć ale na pewno nie zaraża optymizmem. Podsumowując – szczerze odradzam. Joanna
Dobrze, że wypożyczyłam tę książkę, a nie kupiłam jej. Polecił ją Mariusz Szczygieł, w wywiadzie zamieszczonym w Tygodniku Powszechnym. Nie pierwszy raz zawiodłam się, więc nie odebrałam tego przeciw sobie. Nie przekreśliłam też pana Mariusza. Nikt nie jest idealny. Przez jakie okulary on widział tam optymizm. To opowieść małego człowieczka z dużym JA.
Postawa pani Joanny przerażająca. Tak wyrosły całe pokolenia niedokochanych dzieci. Mój mąż i ja też tak mieliśmy i całe życie zmagamy się z traumami dzieciństwa. Mieliśmy co jeść, w co się ubrać i właściwie o co nam chodzi? Gdzie była ciepła miłość do dzieci. Z mężem pani Joanna nie tworzyła związku, ale układ.
Prymitywne, bez głębszej refleksji podejście do życia pani Joanny przeraża. Nie przypuszczałam, że takim życiem można napawać się i chwalić. Mam jednak nadzieję
Myślę sobie, że ta książka jest dobrze odbierana, bo w naszym kraju wciąż nie brakuje wspomnianych małych ludzi z wielkim JA. Optymizm być może leży w samym fakcie, że tej pani udało się przezyć i nie załamać kompletnie. Osobiście przecierałam oczy ze zdumienia podczas czytania. Do dziś w głowie mi sie nie mieści, że ktoś chwali się taką postawą życiową, nie dbając zupełnie, jak to może zostać odebrane. Trzeba mieć dużo tupetu i bezczelności, co też się wielu osobom niestety podoba.
Rozumiem doskonale uwagi na temat pokolenia niedokochanych dzieci. Sama jestem z komunistycznego zimnego wychowu i być może dlatego zabolało mnie tak to, co pani Joanna ma do przekazania.