Doczekaliśmy się wreszcie pierwszego polskiego wydania wierszy Patricka Branwella Brontë, co dla mnie osobiście jest ogromnym wydarzeniem i niesamowitym przeżyciem czytelniczym. Nigdy wcześniej nie pisałam na blogu o tomikach poezji, ale dla takiego geniusza można zrobić wyjątek. Utalentowany młody człowiek, będący autorem tych strof, to oczywiście brat sławnych Charlotte, Anne i Emily Brontë, o których słyszał chyba każdy średnio wykształcony czytelnik i to bez względu na to, jakim językiem się posługuje. Jeśli w ogóle porusza się temat brata Brontë, to zazwyczaj jedynie w kontekście jego mrocznej legendy, opartej na plotkach i pomówieniach. Potwór, który zgotował siostrom i ojcu piekło na plebanii w Haworth, hulaka, uwodziciel, pijak i narkoman, wpędzający rodzinę w długi, wreszcie pierwowzór Heathcliffa z Wichrowych Wzgórz, najmroczniejszego z czarnych charakterów – oto kim dla potomności jest Branwell Brontë i kim by pozostał gdyby nie niezmordowani poszukiwacze prawdy, czyli historycy literatury, rozjaśniający dla nas mroki wydarzeń z połowy XIX-ego wieku.
Niedoceniony geniusz
Może tak być, że nie interesuje was poezja, ale tak absolutnie, w ogóle i nic a nic. Jeśli nawet kochacie rymowane strofy lub białe wiersze, to niekoniecznie pasjonują was poematy i ody z zamierzchłej przeszłosci, o wyrafinowanej, kunsztownej budowie, w dodatku bogato inkrustowane słowami, które już dawno wyszły z użycia. Rozumiem to oczywiście, ale i tak uważam, że Poezje Branwella Brontë powinny się znaleźć w Waszej biblioteczce. Nie chodzi o moją osobistą sympatię (choć ta jest ogromna, bo to jak najbardziej moje klimaty), ale o obiektywny fakt, że autorem tych wierszy jest artysta, który z dużym prawdopodobieństwem jest prawdziwym autorem Wichrowych Wzgórz, najwybitniejszego dzieła angielskiego romantyzmu, romantyzmu w ogóle i utworu, z którym mogą się równać tylko Hamlet i Król Lear. Uważam, że ze względu na to, wszystko, co wyszło spod pióra poety z Haworth zasługuje na największą uwagę czytelników i badaczy. Nieczęsto w końcu rodzi się ktoś obdarzony aż tak wielką dozą talentu.
Tom, który właśnie się ukazał, to wiersze i fragmenty większych całości, których przekładu dokonała pani Dorota Tukaj, a wyboru i zaopatrzenia całości we wstęp podjął się pan Eryk Ostrowski, autor znakomitych książek poświęconych rodzeństwu Brontë (Tajemnice Wichrowych Wzgórz, Charlotte Brontë i jej siostry śpiące). Są to strofy, nad którymi warto spokojnie się pochylić, poddając je wnikliwej analizie. Na pewno nie jest to lektura dla spieszących się, niedbałych czytelników oraz dla tych, którzy od poezji oczekują przede wszystkim fajerwerków różnorodności, gdyż tu ich nie znajdziecie. Niemal każdy utwór w tym tomiku poświęcony jest tematowi, na punkcie którego Branwell Brontë miał prawdziwą obsesję, czyli śmierci. Jego strony zaludnione są przez wydające ostatnie tchnienie niewiasty, żegnające się z tym łez padołem, a także przez mrocznych i walecznych mężczyzn, zmuszonych znosić ból rozłąki z ukochaną. Nawet nad nieco bardziej pogodnymi kompozycjami poetyckimi zawsze czai się widmo śmierci, czemu trudno się dziwić, poznając bliżej biografię autora, ale o tym za chwilę. Utwory zostały tak dobrane, by mogły być godną reprezentacją poszczególnych okresów życia poety, dla którego rzeczywistość zawsze była silną inspiracją do pisania. Mamy zatem wiersze wyjęte wprost z młodzieńczego cyklu poświęconego fikcyjnej krainie Angrii, którą zaludniały postaci wymyślane przez Branwella i Charlotte, tworzących przez wiele lat w zgodnej komitywie, ale także wiersze miłosne, tworzenie pod wpływem wielkiej miłości do Lydii Robinson, czy wreszcie elegijne kompozycje dojrzałego artysty, który pod wpływem tragicznego losu rozważa własny koniec.
Od pierwszych strof uderza tu precyzja i plastyczność opisów, w moim odczuciu aż nadto wynagradzająca odbiorcom monotematyczność. Jest wiele fragmentów, wprost uderzająco pięknych, zwłaszcza opisy przyrody i ostatnich chwil bohaterów, które mógł w ten sposób opisać tylko ktoś, kto nie raz asystował przy łożu śmierci najbliższych osób.
„To zaś, co w jego leżało ramionach,/Było jak kukła z gliny ulepiona,/Uścisków jego już nie oddawała,/Śladu uczucia na twarzy nie miała,/Nie było w niej też chęci ani siły,/By chłodne członki zbawić od mogiły” (,,Cierpienie. Część I”),
,,Widzę jak na powierzchni wód się trup unosi,/Zastygły, niewidzący wzrok ku niebu wznosi” (przypominający bardzo sonet ,,Do trupa” Sępa Szarzyńskiego ,,Prawdziwy spoczynek”),
,,Nie, czasem, że kochamy, ledwo nam się roi,/Aż obiekt uczuć kirem Śmierć nakryje swoim!” (,,Sir Henryk Tunstall”).
To są moje ulubione fragmenty z tomiku, ale oczywiście każdy czytelnik może sobie poszukać swoich. Moją jedyną wskazówką dla przyszłych czytelników, chcących zgłębić tajemnice utworów „O Karolinie”, „Black Comb” czy ,,List ojca do córki spoczywającej w grobie” byłoby zaopatrzenie się również w książkę pana Eryka Ostrowskiego Tajemnice Wichrowych Wzgórz. Prawdziwa historia Branwella i Charlotte Brontë, w której autor dokonuje nie tylko trafnych analiz wierszy, ale też wyposaża nas w bezcenny kontekst biograficzny. Każdy z utworów Branwella Brontë jest mocno związany z tym, co akurat przeżywał, a co w poświęconej rodzeństwu podwójnej biografii udało się przedstawić z wielką wnikliwością (ja czytam książkę pana Ostrowskiego już trzeci raz i znowu znajduję w niej kolejne fascynujące rzeczy, które mi umknęły przy pierwszej lekturze).
Ze Śmiercią za pan brat
Branwell Brontë nie miał łatwego życia, a do tego odszedł nie osiągnąwszy nawet trzydziestki, z poczuciem ogromnego artystycznego niespełnienia. Od najmłodszych lat towarzyszyło mu widmo śmierci, nie tylko w postaci znajdującego się tuż przy jego domu cmentarza, ale też jako ponury kosiarz, który odebrał mu najukochańsze osoby. Czy można się dziwić jego fiksacji na temat śmierci, temu, że na papierze wciąż każe Mariom, Karolinom i Henriettom żegnać się z życiem, wiedząc, że jako chłopiec pożegnał matkę, potem zastępującą mu rodzicielkę ukochaną siostrę, a następnie u progu dorosłości stracił ciotkę, po której odziedziczył imię? Nie omijały go też inne ciosy, takie jak porażki na polu zawodowy, a także największe z wszystkich nieszczęść, czyli nieszczęśliwa miłość, która niemal dosłownie wpędziła go do grobu. Mimo tego, ten niezłomny człowiek podnosił się po każdej porażce, kurował się na plebanii, po czym znów rzucał się w wir świata, który z kolei znów go odpychał. Bliskim i przyjaciołom pokazywał pogodne oblicze, błyszcząc w towarzystwie i przyciągając wielką charyzmą, a patos ostatecznych tematów ograniczał do twórczości artystycznej, którą teraz oto otrzymujemy po polsku. Sam siebie uważał przede wszystkim za poetę, co jest kolejnym powodem ku temu, by bliżej się przyjrzeć jego strofom, choć bez wątpienia można go uznać za człowieka renesansu, pasjonującego się też tak różnorodnymi dziedzinami jak malarstwo, muzyka, boks czy kolejnictwo. No i nie zapominajmy, że ten niski, rudy, krótkowzroczny chłopak wychowany na prowincjonalnej plebanii, jest prawdopodobnie największym powieściopisarzem wszech czasów. W moim odczuciu Wichrowe Wzgórza (też uważam, że niedoświadczona i kryjąca się przed ludźmi Emily nie mogła ich napisać) przewyższają wartością estetyczną nawet Jane Eyre i wszystko, co wyszło spot pióra Jane Austen. Jeśli, tak jak ja, kochacie ich głębię i mroczny klimat, Poezje także przypadną Wam do gustu.
Komentarze