Pomiń zawartość →

Tag: Kristin Chenoweth

American Gods – książka, serial, finał sezonu

Zanim zapoznałam się z powieścią Neila Gaimana, obejrzałam już kilka odcinków i przyznam szczerze, że tak średnio mi się to podobało. W głowie kołatała mi się ciągle myśl „I o to tyle krzyku!?” związana z zachwytem kolegów z polonistyki, wychwalających tę prozę pod niebiosa, co mnie skutecznie zniechęciło na wiele lat do podjęcia samodzielnej lektury. No, ale jak STARZ wykłada wielką kasę i robi coś z przytupem, a w dodatku jest to fantasy, to nie ma co wybrzydzać, trzeba czytać i oglądać. Gdy literacki pierwowzór stał mi się bliższy, moje odczucia w stosunku do serialu poważnie się spolaryzowały: z jednej strony jestem zdegustowana faktem, jak bardzo filmowcy odchodzą (i to w ważnych momentach) od powieści, a z drugiej fascynuje mnie to, z jakim rozmachem, fantazją i mimo wszystko z wyczuciem jest to zrobione. Amerykańscy bogowie to mocna i wciągająca rzecz, choć trzeba się z tą konwencją nieco oswoić.

Skomentuj

Chłopak z sąsiedztwa

Film mnie zaciekawił ze względu na tytuł, który wydał mi się zabawny, ponieważ chłopaki w moim sąsiedztwie to raczej stróżujący w bramie panowie w dresie i z tanim piwem w ręku. No, ale USA to nie Szczecin i tam wszystko mają ładniejsze, nastolatków zdaje się również, choć tylko w filmie, bo na żywo to nieszczególnie. Tytułowy chłopak to osierocony młodzian o wyglądzie trzydziestolatka, któremu chyba cały czas zajmuje siłownia i zabiegi kosmetyczne. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, jest też intelektualistą czytającym klasyków w oryginale oraz uwodzicielskim amantem gustującym w seksowych mamuśkach. Świeżo po seansie mogę was zapewnić, że nawet opowieść o żulach z bramy byłaby ciekawsza niż ten kuriozalny twór przeznaczony ewidentnie dla młodzieży szkolnej.

Skomentuj

Glee

Napisanie o Glee kosztuje mnie najwięcej siły woli i samozaparcia ze wszystkiego, co wystukałam w ciągu ostatniego roku. Trudność wyrażenia sądu o tej produkcji wynika z tego, że z jednej strony jest to bardzo irytująca, plastikowa, kiczowata papka, a z drugiej strony jednak jest to serial ze szlachetną misją szerzenia tolerancji i szeroko pojętej miłości bliźniego (szczególnie jeśli jest gejem lub przedstawicielem jakiejkolwiek innej mniejszości). Zaczęło się od tego, że już w wakacje postanowiłam oglądać Glee by móc o nim napisać na blogu. Z kilku odcinków zrobiło się kilka sezonów i nim się zorientowałam, codzienne poobiedne seanse tego amerykańskiego plastiku stały się czymś w rodzaju rodzinnego rytuału. Moi drodzy, dałam radę i obejrzałam wszystko, choć przyznam, że nie było to łatwe (a z drugiej strony aż za łatwe, przez co bardzo źle o sobie teraz myślę).

3 komentarze