Pomiń zawartość →

Tag: Dermot Mulroney

Stan kryzysowy (Crisis)

Nie wiem jak to możliwe, ale w tym serialu absolutnie wszystko jest nie tak, a w efekcie oglądanie go skutkuje poważnym bólem oczu i rozsadzaniem mózgu z powodu frustracji i rozczarowana. Już odkąd obejrzałam pierwszy odcinek, podobnie jak tysiące widzów na całym świecie, zadaję sobie pytanie o to, co taka utalentowana artystka jak Gillian Anderson robi w ogóle w takiej szmirze. Ktoś powinien ją uratować. Reszcie aktorów nie współczuję, ponieważ mam przeczucie, że ktoś z premedytacją zebrał w jednym Stanie kryzysowym grupę najbardziej nijakich, najmniej utalentowanych i irytujących ludzi, jakimi dysponuje amerykański przemysł filmowy.

Skomentuj

Sierpień w hrabstwie Osage

Zapowiadało się na tradycyjne, rodzinne pitu pitu w amerykańskim stylu. Że niby zjadą się do rodzinnego gniazda wszyscy dawno nie widziani krewni, których zjednoczy tragedia rodzinna. Spodziewałam się sporej porcji żalów i złośliwości oraz ckliwego zakończenia, ukazującego, że i tak więzi rodzinne są najsilniejsze i jak ludzie się kochają to wszystko sobie wybaczą. Nic z tych rzeczy, moi drodzy. Co prawda jest rodzinna tragedia, bo senior rodu, czyli tatuś alkoholik popełnia samobójstwo, a jego hiper złośliwa żona ma raka jamy ustnej i poważny problem z prochami, ale to jak rozkładają się akcenty w rodzinie po pogrzebie jest naprawdę totalnym zaskoczeniem. Nie ma tu typowych złośliwostek i rodzinnego wbijania szpil (w czym zazwyczaj specjalizują się wredne matki, nie tylko w Polsce). Nikt tu się nie bawi w takie subtelności. Zamiast szpilek złośliwości są kule armatnie nienawiści. Akcja jest pełnokrwista, realistyczna i żywiołowa. Bohaterowie kąsają się do krwi, wywlekając liczne krzywdy, a zapewniam, że praktycznie każdy ma tu o co mieć do Boga i rodziny pretensje.

Skomentuj

Jobs

Nie znam chyba nikogo kogo mniej ode mnie obchodzą wszelki nowinki technologiczne. Telefon i komputer to tylko przydatne przedmioty, które eksploatuję przez wiele lat póki nie wyzioną ducha, a ładnie zaprojektowane zabawki z nadgryzionym jabłuszkiem widziałam tylko z daleka u innych dzieci. Sam Jobs był do niedawna dla mnie tylko poważnym starszym panem w skromnym golfie, wygłaszającym natchnione przemówienia z okazji wypuszczenia na rynek kolejnego ,,przełomowego” produktu. Po co więc w ogóle taka ignorantka jak ja pospieszyła na biografię pana od jabłuszka do kina w dniu premiery? Przede wszystkim doceniam dobre opowieści pokazujące spełnianie się amerykańskiego snu o tym, że wszystko jest możliwe jeżeli się w to naprawdę wierzy (uważam, że są bardzo pokrzepiające i motywujące). Po drugie, choć to nieco makabryczne, dzięki Steve’owi Jobsowi przestałam być weganką żywiącą się głównie owocami, ponieważ przeczytałam jak to Ashton Kutcher przygotowując się do roli też (tak jak Jobs) stał się frutarianinem, co skończyło się bólem trzustki i wizytą w szpitalu (ja swój ból znosiłam dzielnie przez wiele miesięcy myśląc, że to normalne). Takie zatem miałam motywy zainteresowania się postacią wielkiego technologicznego i marketingowego wizjonera.

6 komentarzy