Czasami wydaje mi się, że to albo ja jestem jakaś nie tego, albo cały świat robi sobie ze mnie żarty. Tak jest w przypadku pozytywnych opinii na temat filmu Omar. Jak to możliwe, że widzowie nie zasypiają masowo na seansach? Jakież to światłe umysły są w stanie dopatrzyć się tu głębokiego sensu i wartości artystycznych? Co jest ze mną nie tak, że ja tego nie dostrzegam? Takie oto pytania towarzyszyły memu oglądaniu. Po seansie doszłam do wniosku, że nie warto było się tak męczyć.
Partyzanci jak chłopcy z ferajny
Tytułowy bohater jest palestyńskim piekarzem, który wraz z dwoma kolegami udziela się w ruchu oporu przeciwko izraelskim okupantom. Omar (Adam Bakri) traktuje Tareka (Iyad Hoorani) i Amjada (Samer Bisharat) jak braci, którym może w pełni zaufać. Razem spędzają wolny czas i razem wprawiają się w zabijaniu żołnierzy wrogich sił. Niestety nie mogą się razem zakochać i tu pojawia się problem. Wybranką serca Omara jest siostra Tareka Nadia (Leem Lubany), z którą chłopak spotyka się w tajemnicy i którą chce poślubić. Na ich drodze staje aresztowanie Omara. W więzieniu jest nagabywany przez agenta do zdrady i wkrótce na nią przystaje. Wraz z rozwojem akcji śledzimy jego poczynania, by wreszcie przekonać się czy jest naprawdę zdrajcą, czy może zasłużonym podwójnym agentem, któremu sprawy nieco wymknęły się z rąk.
Fabuła w tym filmie od początku bardzo ciąży ku hollywoodzkim historiom kryminalnym. Chłopcy widzą siebie bardziej jako szlachetnych gangsterów niż bojowników o wolność Palestyny. Przez parodię Marlona Brando z Ojca chrzestnego można odnieść wrażenie, że szykują się do zabijania Izraelczyków by upodobnić się do idoli z ekranu, a nie dlatego, że leży im na sercu dobro ojczyzny. Do mnie jakoś to nie przemawia. Cały czas miałam wrażenie pewnej sztuczności w zachowaniu bohaterów, być może dlatego, że w myślach porównywałam Omara z niedawno obejrzaną The Honourable Woman. Wersja kobieca naprawę przykuła moją uwagę do konfliktu izraelsko-palestyńskiego, a męska zupełnie nie.
Jak kukiełki w teatrzyku
Omar to jeden z tych filmów, gdzie wszyscy bohaterowie są raczej małomówni. Niestety dłużyzn nie wypełnia wartka akcja, a jedynie prozaiczne i niezbyt zręcznie sklecone widoczki z życia pod okupacją. Patrzymy jak Omar idzie, Omar myśli, Omar patrzy, ale niewiele z tego jego intensywnego bycia wynika. Do końca pozostaje on dla widza niewiadomą. Nie znamy jego motywacji i właściwie nie chcemy poznać. Poczułam do niego antypatię głównie przez to, że jest taki moralnie wiotki i ma się wrażenie, że zdradza lub pozostaje wierny nie dlatego, że tak każe mu honor lub miłość, ale dlatego, że akurat tak go nerwy poniosły i okoliczności się złożyły.
W przeciwieństwie do wielu recenzentów nie dostrzegłam tu też u nikogo szczególnego kunsztu aktorskiego. Jakoś pozostaję obojętna nawet na wdzięki Adama Bakri, który moim zdaniem zupełnie nie wie co robić z ciałem, a poza tym (podobnie jak jego partnerka) potrzebuje szybkiej interwencji dentystycznej z powodu abnormalnych kłów (bardzo to rozpraszające).
Jedynym bohaterem, który mnie zaciekawił (w stopniu umiarkowanym) był agent Rami (Waleed Zuaiter). Podobało mi się to jak podszedł Omara i jak, dzięki znajomości natury ludzkiej, udawało mu się bardzo skutecznie wypełniać kolejne zadania. Ta postać, która nawiązuje dziwny układ z więźniem, sprawiła, że film Omar nabrał w pewnym momencie wymiaru nowej Zbrodni i kary.
Patrząc na bohaterów Omara miałam wrażenie, że patrzę na nakręcane zabawki, kukiełki puste w środku. Postaci nie są autentyczne, nie mają życia wewnętrznego, o czym świadczą bardzo płytkie dialogi i nic nieznaczące gesty. Zamiast bohaterów kina sensacyjnego w zachodnim stylu przeszczepionych na obcy grunt, zobaczyłam tylko parodię gangsterów, którzy nie panują nad nerwami, nie wiedzą co robić z bronią i robią ze strachu w gacie.
Komentarze