Choć trup się ściele gęsto i jest to właściwie opowieść o tragedii i zemście, to muszę ostrzec, że Blue Ruin to piekielnie nudny film, na który zwyczajnie szkoda czasu. Widać tu wyraźne starania by nawiązać do To nie jest kraj dla starych ludzi, jednak to zdecydowanie za mało. Wielką wadą Blue Ruin jest niesamowite nagromadzenie mało realistycznych zdarzeń i postaci i umieszczenie ich w bardzo poważnej realistycznej ramie (Javier Bardem miał przynajmniej tę swoją grzywkę oraz magiczny zasysacz i wiadomo było, że to nie może być tak całkiem serio).
Fabuła jest bardzo prosta. Mamy oto zarośniętego, bezdomnego Dwighta (Macon Blair), który jest ewidentnie w stanie jakiegoś psychicznego paraliżu. Życie upływa mu na noclegach w samochodzie i grzebaniu w śmietniku. Gdy jednak policjantka oznajmia mu, że na wolność wychodzi zabójca jego rodziców (to stąd ten szok), coś się w nim budzi. Mężczyzna resztkami sił doprowadza siebie i wóz do porządku, po czym rusza do rodzinnej miejscowości wymierzyć sprawiedliwość. Udaje mu się to wszystko nadspodziewanie dobrze, aż do krwawego finału, którego szczegółów nie zdradzę, bo może akurat ktoś lubi takie pretensjonalne kino gdzie prawie nikt nic nie mówi i będzie chciał to obejrzeć, włącznie z niespodzianką na koniec.
Umęczył mnie potwornie i znudził ten film prawdopodobnie dlatego, że nie mogłam w żaden sposób utożsamić się z jego głównym bohaterem, czy choćby go nieco polubić. Zupełnie nie rozumiem bezdomnego Dwighta. Może i kochał swoich rodziców, ale żeby aż tak rozpaczać, tak sobie życie zmarnować po ich śmierci, to dla mnie zupełnie niepojęte. W dodatku przez to, że się facet nie odzywa, nigdy nie wiadomo o co mu chodzi, co zamierza, kogo znowu zabije. Wszystko jest takie tajemnicze, że przez pół filmu myślałam, że jego siostra jest jego żoną od której uciekł (tak się trochę zachowywali).
Cała sprawa z zemstą po latach niemal jak z Kill Billa także do mnie nie przemawia. Bardzo denerwujące jest w moim odczuciu to, że przypadkowy facet, który do tej pory muchy nie skrzywdził, radzi sobie tak dobrze z zawodowcami i ma aż takie szczęście. No tak akurat mu sami pod rękę się nawijali. Bez sensu! Bardzo podobał mi się za to jego gruby kolega z liceum Ben Gaffney (Devin Ratray). Jak trzeba to pomoże koledze ze szkolnej ławy i jest w dodatku dyskretny jest, nie zadaje zbędnych pytać. Ładnie się złożyło, że akurat miał w domu cały arsenał broni.
Tak sobie cicho podejrzewam, że Blue Ruin nakręcono jako część jakiejś amerykańskiej kampanii przeciwko hojnemu rozdawaniu wśród obywateli pozwoleń na posiadanie broni. Tutaj każdy trzyma coś w kieszeni albo pod materacem, a skutki pochopnego sięgania po broń są naprawdę opłakane. Podejrzewam, że miało być tragicznie i doniośle. W finale wychodzą kuriozalne pomyłki i zbiegi okoliczności, ale widz nie ma szansy się w to należycie wczuć ponieważ nic naprowadzającego go na ślad rozwiązania nie trafiło się wcześniej w fabule. Można odnieść przykre wrażenie, że twórcy na pomysł zakończenia wpadli dopiero podczas ostatniego dnia kręcenia zdjęć. Tak to niestety wygląda.
Komentarze