Czegóż to ten szalony doktor nie stworzył? Zmajstrował małpę, Igora i potwora, o czym możemy się po raz kolejny przekonać w ostatniej odsłonie przygód jednego z najbardziej eksploatowanych bohaterów wszech czasów. Mary Shelley byłaby zapewne dumna z tego, że jej Prometeusz doczekał się tak licznego potomstwa. Niestety, mieliśmy już bardziej udane twory. Victor Frankenstein, choć dość pomysłowy i momentami zabawny, to jednak nie umywa się do klasycznej już wersji, w której popis dali Kenneth Branagh i Helena Bonham-Carter. Nawet serialowe wygibasy Seana Beana plasują się wyżej od tego filmu, że już nie wspomnę o fantastycznej wersji teatralnej z Benedictem Cumberbatchem i Jonnym Lee Millerem (chciałabym, by każdy kogo lubię zobaczył to przedstawienie). Tak, tak, ten film możecie sobie spokojnie darować, chyba, że akurat piszecie magisterkę z motywów prometejskich we współczesnej kulturze i potrzebne wam jakieś wesołe dziwo dla urozmaicenia.
Skomentuj