Pomiń zawartość →

Tag: Dochodzenie

Blake Crouch, Wayward Pines. Szum

No cóż, ma być serial, to czytamy książkę. Nie jest to szczególnie wielkie poświęcenie, bo powieść niedługa i gładko wchodzi w mniej niż trzy wieczory. Przyznam, że gdyby nie nadchodząca produkcja telewizyjna, raczej bym tego nie ruszyła, a to za sprawą nachalnej promocji dzieła Croucha jako następnego Miasteczka Twin Peaks. Autor nieopacznie sam podsyca skojarzenia, odnosząc się na koniec do kultowego serialu, który był dla niego inspiracją, ale też na którym starał się nie wzorować za bardzo, bo (słusznie) ma świadomość ograniczoności swojego talentu. Miejcie na uwadze, ci którzy tę powieść czytać zaczynacie, że tam gdzie jest ona odbiciem dzieła Lyncha jest naprawdę dobrze, a tam gdzie wkrada się Z Archiwum X i Lost już niekoniecznie.

Komentarz

To już koniec The Killing

Właśnie zakończyłam oglądanie finałowego odcinka finałowego sezonu mojego ulubionego serialu The Killing. Każdy kto go ogląda z pewnością zrozumie, że jestem jednocześnie zachwycona i niepocieszona. Zachwyca mnie oczywiście to, w jaki sposób zakończono produkcję (lepiej być nie mogło, choć dziwnie), a zasmuca rozstanie na stałe z parą ulubionych detektywów. No jak tu żyć bez The Killing?! Chyba znowu zacznę oglądać skandynawską wersję, choć nie ma co się oszukiwać, że to to samo. Życie i oglądanie już nigdy nie będą takie same po tym, co pokazał nam Netflix.

Skomentuj

The Killing (Dochodzenie) Davida Hewsona

Całe dekady bycia molem książkowym nie nauczyły mnie wiele ponadto, że jak się tworzy literaturę na podstawie serialu, a nie po bożemu, czyli na odwrót, to to nie może być nic dobrego. Do dziś pamiętam niesmak i zażenowanie towarzyszące lekturze krótkich tekstów napisanych na podstawie poszczególnych odcinków Z Archiwum X. Bardzo podobne odczucia towarzyszyły mi niestety także teraz, gdy zabrałam się za opasłe tomiszcze Davida Hewsona, napisane na podstawie oryginalnej duńskiej wersji The Killing, czyli Forbrydelsen. Już po tym, co przeczytałam na okładce powinnam sobie dać spokój, ale niestety, chęć emocjonalnego uporania się z końcem trzeciej serii (jak zwykle związana z poczuciem osierocenia przez ulubionych bohaterów)okazała się silniejsza. Ta słabość kosztowała mnie kilkadziesiąt straconych bezpowrotnie godzin nad tą prawie ośmiuset stronicową (no nazwijmy to tak szumnie) powieścią. A mogłam sobie poczytać w tym czasie jakiegoś klasyka… Najgorsze jest to, że pomimo olbrzymiego rozczarowania duńską opowieścią, i tak najszybciej jak się da obejrzę też pierwotną wersję telewizyjną, o czym na pewno niedługo się dowiecie.

Komentarz