Pomiń zawartość →

Nasze sudeckie sisu, czyli this is Sparta

Dawno już nie pisałam jak nam się w górach żyje, więc pomyślałam, że może nadszedł czas na kolejny raport. To już półtora roku w opustoszałej górskiej wiosce, przeżywamy tu właśnie naszą drugą zimę, tym razem inną, bo w powiększonym składzie. Z jednej strony jest lżej, bo cieplej niż w zeszłym roku, a ja już mogę się normalnie poruszać bez ciężarnego brzucha, a z drugiej trudniej, bo doszedł nowy członek rodziny, a wraz z nim liczne sprzęty, wymagania i ograniczenia. Oto zatem jak się żyje na totalnym bezludziu rodzinie z małym dzieckiem, psem i kotem :)

Przestaw się na hartowanie

Tuż przed moimi szpitalno-porodowymi przygodami, czytałam książkę o sisu, czyli fińskiej sztuce odwagi, wytrzymałości i uodparniania się na niesprzyjające warunki ogólnożyciowe. Była to jedna z lepszych decyzji w moim życiu, gdyż właśnie tych przymiotów było mi trzeba w starciu z polską służbą zdrowia. Teraz coraz częściej wracam myślami do tej lektury, bo choć mija mój pierwszy rok macierzyństwa (znany wszystkim jako najcięższy okres w życiu) to nadal bywam bliska obłędu z powodu trudnych warunków. Zamiast jednak ciągle jojczyć na to, że jest sybiracko zimno, że daleko wszędzie, bezludnie, nieprzyjaźnie i niebezpiecznie, przestawiam się na myślenie o hartowaniu. Niedawno oświeciła mnie myśl, że nic mi już w życiu nie będzie straszne, jeśli okiełznam to, co dzieje się teraz. Co prawda, po miesiącu spędzonym w zamknięciu z chorym niemowlakiem, miałam potężny zjazd psychiczny, ale teraz śmigam, czekając na kolejne starcie z mrozem i katarem.

Wędrując z wózkiem z maluszką przez śnieżne zaspy, myślę sobie właśnie o setkach fińskich dzieci, taplających się z radośnie w błocie, jeżdżących przez cały rok na rowerze i śpiących na dworze. Spacerując po górkach z psem, uśmiecham się na myśl o super modnych hipsterskich drwalach z Instagrama, tych nordyckich dziadach w gumiakach i flanelowych koszulach, którzy jakoś dają radę, to i ja dam. Co więcej, patrzę na to wszystko z szerszej perspektywy, nie tylko swojej, ale i rodzinnej. Ja się hartuję i dostosowuję, to i bobas musi. Gdyby nie to podejście, szefowa dalej siedziałaby ze mną w domu, jak większość polskich dzieci do trzeciego roku życia (o treningu snu, nazywanym u nas również najlepszą decyzją w życiu, nawet nie będę wspominać). A tak poszła do żłobka, socjalizować się i uodparniać. I tylko czasem, gdy ciemność i srogie minusy na dworze, nie chce się wychodzić z domu, ale hej, this is Sparta!

Jeszcze mi za to facetka podziękuje :)

Zrób to sam!

Ważną częścią stylu życia w duchu sisu, jest robienie rzeczy własnoręcznie, co do mnie bardzo przemawia. Gdy napotykam jakiś problem, myślę, co zrobiłaby typowa Finka i już wiem, że trzeba zakasać rękawy. Na szczęście DIY jest teraz bardzo modne i nie trudno znaleźć tekst czy film na jakikolwiek temat, a do tego dochodzi cały przemysł zero waste, jakby stworzony dla górskich samotników. Nie jesteś w stanie codziennie dojechać do sklepu, kupuj wielorazowo albo rób sam. Proste? Nie bardzo, ale co z tego :) Może to trochę śmieszne, że ktoś zarobiony po kokardki, jeszcze sobie dokłada, ale dzięki temu już naprawdę nie ma sił i czasu na narzekanie. A teraz przykłady.

Odkąd tu zamieszkaliśmy, nauczyłam się sama piec chleb (i to gryczany bezglutenowy), robię własny proszek do prania, a nawet sama obcinam włosy, bo nie mam jak pojechać do fryzjera (do tego jeszcze wrócimy, będzie suspens na koniec). Jest spora szansa, że gdy mnie odwiedzicie niezapowiedziani, będę po łokcie ubabrana w kuchennych lepiszczach albo będę szorować wiecznie brudną łazienkę octem i sodą oczyszczoną. Detergenty, chustki wielorazowe, pasty kanapkowe, a ostatnio też małe meble, to rzeczy, których nie robiliśmy nigdy sami i nawet nie myślałam, że do tego dojdzie. No, ale jak robi się zakupy raz na tydzień bo daleko i naprawdę zaraz się człowiek nie zabierze, to pozostają takie wyjścia.

Zamek w Nachodzie

To, co się zaoszczędzi w taki sposób (nie licząc bezcennych zasobów surowców naturalnych), wydajemy w czeskich sklepach z eko żywnością i w Albercie, odwiedzanych przez nas regularnie. Na to jest czas w weekendy, zwyczajnie dlatego, że łatwiej wytrzymać z facetką wśród ludzi. A więc jeździmy, zwiedzamy okoliczne miasteczka (Czechy są przepiękne!) i marzymy o dalszych wyprawach. Nasze życie toczy się w samochodzie, co hartuje, jak nie wiem co. Pomyślcie jakiej logistyki wymaga zaplanowanie ciekawego dnia z dala od domu z dzieckiem, które nie chodzi, nie lubi być w samochodzie i wśród ludzi mówiących w obcym języku. Czysta rozkosz :/

Trzeba się z tego śmiać

Moje głupkowate poczucie humoru to tama między względną stabilizacją a depresją, śmieję się zatem (co prawda gorzko) na myśl o tym jak się zmieniamy. Najwięcej radości nieodmiennie budzi we mnie to, że przed wyjazdem w góry, robiłam dziwne rzeczy dla utrzymania formy. Co ja miałam w głowie przebiegając te wszystkie kilometry na szczecińskich trasach biegowych? Pompki, ciężarki, zimne prysznice i inne śmieszne zabiegi, by ciało było na chodzie. Dziś, patrząc na moje wyżyłowane ręce i mizerną sylwetkę, wzdycham z sentymentem do utraconych kilogramów. Ciężkie warunki i dźwiganie facetki tak mnie ogarnęły, że w rzadkich momentach normalnego miejskiego spaceru, czuję się nieswojo, że tak łatwo idzie i nic nie boli.

Śmieszą mnie też wyczyny Męża, a co!, też się zmienił. Mój poczciwy informatyk nie wiedział jak się posługiwać siekierą, ani co to jest Fiskars :) Dziś, niczym zawodowy drwal, śmiga z siekieromłotem, jest dumnym posiadaczem piły łańcuchowej oraz wkrętarki i specjalistą od odśnieżania, tudzież palenia ogniska.

Transformacja w spartańskie formy życia to też zupełnie inny próg odporności na ból. Dawniej, gdy psuło się cokolwiek, już bym była u lekarza, a dzisiaj zastanawiamy się czy naprawdę jest to coś, czego alkohol i ketonal nie naprawią (niewiele jest takich rzeczy). Oglądam z ciekawością skórę na palcach odchodzącą po odmrożeniach, co rano sprawdzam w lustrze czy żółtaczka z anemią nie wróciły i poważnie zastanawiam się nad hodowlą jakiegoś ptactwa po latach weganizmu. Dajcie mi jeszcze rok czy dwa, a zacznę chodzić w skórach (niczym Leo DiCaprio w Zjawie) i polować na licznie występującą tu zwierzynę z łuku :)

A teraz suspens

Teraz Wy możecie się pośmiać, bo zdradzę Wam główne źródło moich śmiesznych niedoli. Nie mam prawa narzekać na niedogodności, bo to ja jestem kretynką, która przeprowadziła się na totalne bezludzie, w ciąży i bez kogokolwiek bliskiego do pomocy BEZ PRAWA JAZDY.

Bum! W tym też będę musiała upodobnić się do dzielnych Finów, pomykających w śniegu na rowerze. Każdy kto widział trasę z Bystrzycy do Spalonej z pewnością doceni bujność mojej wyobraźni w tej materii.

Opublikowano w Blogowanie Czechofil Życie

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *