Naprawdę dawno już się tak nie wystraszyłam jak na Obecności (The Conjuring), ale to może dlatego, że mam słabe nerwy i z premedytacją unikam horrorów. Jak już mi się zdarzy jakiś obejrzeć, to opłacam to kilkoma nieprzespanymi nocami i nie inaczej było w tym przypadku. Mój poziom przerażenia był niebezpiecznie blisko tego, co czułam oglądając Widmo (Shutter), co chyba jest dobrą reakcją na film, który z założenia ma nas zdrowo przestraszyć (choć osobiście w długowłosych Azjatkach wegetujących na czyiś ramionach nie widzę ni zdrowego). Obecność wywołała u mnie ciarki i podwyższone ciśnienie tyle razy, że aż zaczęłam się zastanawiać jakim specjalistą od neuroprogramowania ludzi i badania ich atawistycznych instynktów trzeba być, by kręcić coś takiego. Głównie ,,czynnik zastrachania” i ilość nadnaturalnych stworzeń manifestujących swą obecność znienacka, zadecydowały o uznaniu, nie tylko przeze mnie, ale i przez widzów na całym świecie, Obecności za bardzo porządny (jeśli nie naprawdę dobry) horror, a wszyscy wiemy jak trudno o takie w dzisiejszych czasach.
Komentarz