Ten tydzień pełen jest dla mnie filmowych objawień, a Wolny strzelec jest jak na razie największym z nich. Jaka to radość dla kinomana usiąść w fotelu nie spodziewając się niczego specjalnego, licząc się z tym, że czeka nas coś przeciętnego i nudnego, a potem po długim seansie być już zupełnie innym człowiekiem. Zupełnie nie ciekawią mnie filmowe diagnozy współczesności, nie lubię Jake’a Gyllenhaala i nie kojarzę reżysera tego dzieła, a jednak muszę przyznać, że od wczoraj Lou Bloom jest moim nowym idolem i życiowym wzorem. Amerykański psychol pokazał swoje nowe oblicze!
Komentarz