Nie jest to lektura ani łatwa, ani przyjemna. Prawdę mówiąc, czytałam tę książkę bardzo długo i pozwalając sobie tylko na krótkie fragmenty naraz, z powodu depresyjnych odczuć, jakie we mnie wywoływała. To jest jak wycieczka po piekle, szczególnie bolesna gdyż mówi o miejscu, które uchodzi w wyobraźni nas wszystkich za symbol wolności, dobrobytu i nadziei na przyszłość. Potraktowałam tę lekturę bardzo osobiście, gdyż jestem z pokolenia, które w sporej części przeniosło się po maturze lub jeszcze na studiach na Wyspy Brytyjskie, a ja sama do dzisiaj czasem żałuję, że nie poszłam w ich ślady. Emigracja to stały temat rozmów wśród mojej rodziny i znajomych, wśród których nie brakuje osób gorzko rozczarowanych pracą i życiem w Londynie i okolicach. Do tej pory sądziłam, że to, co nazywają „londyńską patologią” to odosobnione przypadki, ale po przeczytaniu Nowych londyńczyków rozumiem już, że to tam norma, część systemu, którego utrzymywanie jest wielu osobom bardzo na rękę i który prawdopodobnie już nigdy się nie zmieni, skoro od tak dawna ma się tak dobrze.
Skomentuj