Mam wrażenie, że tak się jakoś utarło, że zwyczajnie nie wypada się Tarantino nie zachwycać. Jak już ktoś powie, że nie jest wniebowzięty po obejrzeniu jego ostatniego dokonania, to wiadomo, że głupek, ćwierćinteligent i ogólnie nie ogarnia wszystkich licznych inspiracji popkulturą sprzed wielu dekad, do których się reżyser odwołuje. W najlepszym razie można być posądzonym o brak poczucia humoru na odpowiednim poziomie. Zatem jestem ćwierćinteligentką pozbawioną poczucia humoru, gdyż najnowsze dokonanie Tarantino mnie nie zachwyca. Nie interesuje mnie zupełnie to, jak wysublimowane były inspiracje scenariuszowe, jak subtelne odwołania do klasyków westernu i nie tylko, ani też to, że reżyser planuje przerobienie tego krwawego dzieła na sztukę teatralną. Dla mnie liczy się gotowy produkt, a ten jest za długi, za nudny, męczący i nieśmieszny. Nie pomagają klasyczne już gagi zaprawione czarnym humorem, ani makabrycznie rozpryskujące się głowy. Żałuję, że to obejrzałam, po raz kolejny zwabiona nadzieję, że Tarantino wróci do formy z czasów Kill Billa.
4 komentarze