Wczoraj zdarzyło się coś niezwykłego. Cilla Black, urocza rudowłosa diwa brytyjskiej sceny z lat 60. i 70., o której nakręcono trzyodcinkowy miniserial, uratowała mnie z odmętów telewizyjnej nudy, beznadziei i depresji. Bez większego przekonania, zupełnie zniszczona pilotem The Bastard Executioner, zasiadłam do oglądania i już się nie mogłam odkleić od telewizora. Gdyby ten serial miał więcej odcinków, prawdopodobnie oglądałabym całą noc byle zobaczyć jak się skończy. Normalnie magia się zadziała! Zachęcam wszystkich, nawet tak niemuzykalnych jak ja, by zrobili dla siebie coś dobrego w weekend i obejrzeli Cillę. Nie pożałujecie.
Skomentuj