Patrzę i nie wierzę. Wszyscy zgodni w zachwytach nad nowym filmem Damiena Chazelle’a, każdemu się podobało. Jest uroczo, wzruszająco, no niesamowicie po prostu. W dodatku ten niedawny wysyp nagród zwiastujący ogromny oscarowy triumf. Jakbym nie lubiła musicali, Emmy Stone i całego słonecznego Los Angeles, i tak trzeba było na film pójść, żeby zobaczyć o co tyle szumu. Obejrzałam, doceniam wielką pracę włożoną w to widowisko, ale jakiegoś szczególnego zachwytu nie jestem z siebie w stanie wykrzesać. Coś jest ze mną nie tego, z pewnością umknęła mi cała magia, ale zwyczajnie tego nie czuję, wręcz nudziłam się w niektórych momentach, a finałowym zabiegiem byłam nawet jakoś rozczarowana. Dziwię się teraz sama sobie, bo przecież Whiplash mi się podobał bardzo (spać przez niego w nocy nie mogłam, wstrząsnął mną dosłownie), a La La Land to takie sympatyczne ciepłe kluchy.
3 komentarze