Naprawdę trudno wprost uwierzyć, że Szkarłatna wdowa to nowa produkcja, a nie dziwny wykwit kinematografii z połowy lat 90, albo i jeszcze wcześniejszej. Sama intryga jest nawet zachęcająca, no bo i cóż może być nieciekawego w opowieści o dojrzałej, pięknej kobiecie, matce trójki dzieci, której gangsterzy mordują męża, a ona sama musi się zająć przemytem narkotyków i przetrwać w mafijnym świecie. Widzowie zapewne liczyli na godziwą rozrywkę, a przynajmniej na serial dorównującym poziomem odpowiadającej mu polskiej Krwi z krwi (ja oczywiście w swej naiwności i kierując się malowniczym tytułem Szkarłatna wdowa, liczyłam na mroczną gotycką w duchu opowieść o pięknej i wyrachowanej trucicielce, ale nawet tego nie zobaczyłam). Nikt jednak chyba nie spodziewał się, że wszystkie czarne charaktery z amerykańskiej produkcji będą jak żywcem wyjęte z Drużyny A, albo z jakiegoś innego Żaru tropików. A sama główna bohaterka! Ona to dopiero jest straszna! Radha Mitchel, grająca Martę Walraven, choć bardzo ładna (mimo dziwnego pieprzyska na nosie), albo nie posiada absolutnie żadnych umiejętności aktorskich, albo po prostu w mojej wyobraźni Agata Kulesza za wysoko zawiesiła poprzeczkę i teraz wszystko co nieco poniżej wydaj się nudne i bezpłciowe.
Skomentuj