Ta produkcja ustaliła nowy poziom totalnej głupoty w kobiecych serialach. Zapowiadało się nawet ciekawie. Serial był reklamowany jako komediowa opowieść o kobiecie w średnim wieku po rozwodzie (bo czegoś takiego przecież jeszcze nie widzieliśmy), która próbuje jakoś na nowo poukładać sobie życie. W swych poszukiwaniach nowego partnera często zwracała uwagę na mężczyzn znacznie od siebie młodszych, dlatego też zasłużyła na amerykańskie miano kocicy, skąd nazwa serialu. Po kilku odcinkach jednak scenariusz skręcił nieoczekiwanie, zapewne pod wpływem słupków oglądalności, i zaczął przedstawiać głównie perypetie grupki przyjaciół, żyjących w dobrobycie na przedmieściach.
SkomentujSzczere Recenzje Posty
Jak można się było spodziewać, wszystko u Cullenów dobrze się ułożyło, a nam pozostaje dziękować bogu, że pewna słynna Mormonka nie napisała więcej niż cztery części tej komedii wampirzej. Jak zwykle śmiechu było co niemiara. Jedyne momenty, w których przeciętnie inteligentny widz może się nie śmiać patrząc na to cudo, to chwile, w który kamera robi zbliżenie na twarze grających w Zmierzchu boleśnie wręcz niezdolnych aktorów. Jest to naprawdę przykre doznanie, ponieważ większość tych bladych wampirów chcąc nadać swym obliczom dramatycznego wyrazu robi takie miny jakby było im niesłychanie przykro, albo niedobrze. Paranormalne twory cierpiące na torsje to nie jest widok miły dla oka.
3 komentarzeJeszcze przed obejrzeniem pierwszej części kolejnej tolkienowskiej trylogii filmowej, znalazłoby się parę powodów do obśmiania tej produkcji. Głównym z nich byłby z pewnością pomysł by z tak niewielkiego dziełka, lektury szkolnej formatu zeszytowego, wydobyć inspirację do aż trzech filmów. Ci, którzy podejrzewali, że jakość scenariusza na tym ucierpi, mieli rację. Hobbit sprawia wrażenie przedłużonej zapowiedzi filmowej puszczanej przed właściwym seansem i żadne, nawet tak spektakularne efekty specjalne jakie tutaj zastosowano, nie są w stanie zatrzeć tego wrażenia.
3 komentarzeMimo tego, że jest to dzieło godne ze wszech miar miana filmowego potworka dekady i, że pewno Amerykanie wstydzą się go tak mocno jak Polacy KacWawy, to ta baśniowa opowieść o żelaznych kończynach ma pewne walory edukacyjne. Powinno się ją pokazywać studentom absolutnie wszystkich szkół filmowych, by mogli się nauczyć jakich filmów nie robić. Jak nie grać, jak nie reżyserować, jakiej muzyki i charakteryzacji nie robić- absolutnie wszystko tutaj jest. Najważniejsze to chyba, jak nie zrobić krzywdy dobremu aktorowi. Lucy Liu i Russell Crowe pewno wstydzą się pokazywać znajomych, po tym jak ta pierwsza zagrała w omawianym dziele burdel mamę, a ten drugi wcielił się w otyłego erotomana męczącego azjatyckie prostytutki czymś co miało być chyba żelaznym penisem, a na ekranie wyglądało jak świecąca gruszka, czy jakaś inna żarówka.
Czasy gdy kręcono porządne dreszczowce, po których nie można było zasnąć przez wiele nocy, niechybnie już się skończyły, a Kronika opętania jest tego kolejnym dowodem. Film klimatem przypomina takie hity jak Labirynt fauna czy Sierociniec, które zresztą też nie były jakimś mistrzostwem gatunku, a najstraszniejszy w nich był chyba akcent z którym mówiły postaci (nie przywykliśmy do czegoś innego niż angielski i twórcy filmów na całym świecie powinni to uszanować). No i oczywiście dzieci w horrorach zawsze są straszne. Nawet bardziej przerażające niż mówiące lalki czy klauni (choć tu należałoby się zastanowić), i to wcale nie dlatego, że robią coś strasznego, ale że po prostu są dziećmi.
SkomentujTen serial to taka trochę siódma woda po ,,Sherlocku”. Widać wyraźnie, że autorzy chcą też trochę zarobić na fali popularności brytyjskiej produkcji. Niestety ,,Elementary” pozbawiony jest ogromnego uroku swego poprzednika. Coś zdecydowanie poszło nie tak. A co? Przede wszystkim kolejne przygody Sherlocka Holmes dzieją się współcześnie w USA. Czego jak czego, ale akurat amerykańskich wielkomiejskich seriali kryminalnych to widzowie akurat mają pod dostatkiem. Sam bohater bardziej niż ekscentrycznym naukowcem, elokwentnym mistrzem dedukcji, jest nadpobudliwym, rozchwianym emocjonalnie, wytatuowanym narkomanem. Johny Lee Miller jakoś nie porywa w tej roli. Patrząc na jego Holmesa nie czujemy się zaciekawieni czy pełni podziwu. Większość widzów jest po prostu zirytowana zachowaniem tego przerośniętego dzieciaka z ADHD.
3 komentarzeKobiety też oglądają telewizję i nie zawsze są pozbawione wyższej inteligencji. Wreszcie ktoś to zauważył i stworzył serial nie obrażający kobiecej inteligencji i nie grający na stereotypach. Oczywiście mężczyźni również znajdą tu coś dla siebie. Jest to w końcu brytyjski serial akcji, z intrygą i wielką polityką w tle.
SkomentujJeśli coś ci zaszkodziło, zjadłeś coś nieświeżego i masz problem z pozbyciem się tego, Californication rozwiąże twój problem. Jeśli masz problemy z samooceną, myślisz, że jesteś totalnym nieudacznikiem, a twoje życie jest totalnie pokręcone, to również jest rozrywka dla ciebie.
Szczerze to nie ma się do czego przyczepić. No chyba, że ktoś jest szczególnie wrażliwy i nie lubi np. żartów z mniejszości etnicznych, gejów, kobiecej fizjologii, seksu, więzi rodzinnych albo z końskiej kupy. Jeśli takie rzeczy nie stanowią problemu, to jest to serial dla was.
5 komentarzyDebiut reżyserski Roberta Lorenza to przyzwoite kino na zimowe wieczory, ale nie powala na kolana i nie wróży wielkiego sukcesu tego twórcy. Film opowiada historię podstarzałego rekrutera basebollowego, który (mówiąc oględnie) ma pewne problemy ze wzrokiem. Clint Eastwood w tej roli po raz kolejny pokazuje widzom, że ma do siebie duży dystans, bo jego postać , nie dość, że bardzo stara, prawie ślepa, to w dodatku ma poważne problemy z prostatą, co obserwujemy już w pierwszej scenie z jago udziałem. Cały film bazuje zresztą na nietypowym uroku gwiazdor westernów, dla którego właściwie ogląda się do końca tą nieco naiwną historyjkę. Jak zwykle, gdy chodzi o staruszka, szefowie chcą go zwolnić mimo, iż jest kimś w rodzaju legendy w swojej branży. Oczywiście do tego nie dochodzi, ponieważ Clint jest niepokonany i nie potrzebuje wzroku by zobaczyć utalentowanego gracza. W kluczowej dla jego dalszej kariery rekrutacji, wystarczył dobry słuch. No to się nazywa klasa.
Skomentuj