Pomiń zawartość →

The OA

Miała być lista najlepszych książkowych prezentów tego roku, miały być zakupy, sprzątanie i gotowania, a także zabawy z kotami i spacery z psem. Zamiast tego jest oglądanie OA, a na ten czas wszystko inne idzie w odstawkę. Od razu zaznaczę, że trzeba bardzo lubić Brit Marling i jej dość specyficzne filmy, by w pełni docenić nową produkcję Netflixa. Jeśli drażni was New Age i braki logiczne w odjechanych scenariuszach, jeśli nie lubicie metafizyki, opowieści o aniołach i innych wymiarach, a także jeśli takie tytuły jak Początek, Druga Ziemia czy Dźwięk mego głosu nic wam nie mówią, prawdopodobnie uznacie, że The OA to kiczowate dziwadło. Cała reszta widzów za to będzie zachwycona.

Cudowne ozdrowienie utalentowanej Prairie

Po siedmiu latach nieobecności, odnajduje się niespodziewanie Prairie Johnson (Brit Marling). Dziewczyna jest skołowana, wycieńczona fizycznie, ma blizny na plecach i nie chce mówić o tym, co się z nią działo przez ostatnie lata. Najdziwniejsze jest jednak to, że Prairie w momencie zaginięcia była zupełnie ślepa, a teraz widzi doskonale. Jej rodzice, a także lokalna społeczność i media są w szoku i domagają się wyjaśnień, których dziewczyna jednak skąpi. Jedynymi ludźmi, z którymi chce się dzielić swoją tajemnicą, są uczniowie z pobliskiego liceum i ich nauczycielka. Z tą piątką Prairie spotyka się co wieczór w tajemnicy w niezamieszkanym domu i opowiada im po kolei dzieje swojego niesamowitego życia. Na początku dowiadujemy się, że nasza bohaterka pochodzi z Rosji, nie zawsze była ślepa i że jej prawdziwy ojciec zaginął, a ona go szuka. Jeszcze bardziej interesujące są jednak jej relacje z metafizycznych wizji podczas zetknięcia się ze śmiercią, a także z proroczych snów, nawiedzających ją od dzieciństwa. Uczniowie i nauczycielka słuchają jak urzeczeni, choć i im, i nam, widzom, coraz trudniej jest uwierzyć w to, że to wszystko wydarzył się kiedyś naprawdę.

Poza wszystkim innym, The OA jest filmem o opowiadaniu. Cały czas trzeba się zastanawiać nad tym, czy Prairie opowie swoją historię na tyle przekonująco, byśmy w nią uwierzyli, a słuchający jej chłopcy i nauczycielka, zechcieli jej pomóc. Nie chcę nikomu psuć niespodzianki, dlatego nie napiszę, na czym dokładnie owa pomoc miałaby polegać. Zresztą to nie jest jedna z tych opowieści, które można streścić w kilku zdaniach, bo tego co w niej najważniejsze, czyli klimatu, i tak nie da się oddać słowami. Wielka magia tej serii polega też na tym, że nie sposób przewidzieć co będzie dalej, co się stanie za chwilę, w jakiego rodzaju grze właściwie uczestniczymy. W dzisiejszych czasach to prawdziwa rzadkość i ogromna przyjemność dla widzów.

Życie po życiu

Choć tematyka tego baśniowego science fiction mocno odbiega od świątecznego klimatu jaki od kilku dni celebrujemy, jest to moim zdaniem idealny serial właśnie na ten czas. Ta opowieść niesie w sobie krzepiące przesłanie, że jest coś więcej na tym świecie poza fizycznym bytem, że istnieją inne wymiary i że nasze życie nie kończy się wraz z ostatnim uderzeniem serca. Oczywiście będą i tacy, którzy uznają, że to nudny, infantylny kicz, ale to ich sprawa. Ja tam wolę wierzyć, że warto od czasu do czasu, choćby za sprawą którejś z bohaterek granych przez Brit Marling, przypomnieć sobie o naszej duchowości, o potrzebie doświadczenia absolutu czy zbliżeniu się do wielkiej tajemnicy. Czy nie o to chodzi w świętach?

Siła tej opowieści tkwi przede wszystkim w odtwórczyni głównej roli, która gra cudownie ozdrowioną ślepą piękność z wielkim przekonaniem i charyzmą. U innych tego nie lubię, ale w przypadku Brit Marling podoba mi się bardzo to, że za każdym razem, w każdym filmie, gra ona dokładnie tę samą postać. W jej filmach lubię też to, że widz sam musi odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytania. Tym razem też to od nas zależy, czy uwierzymy w fantastyczną opowieść zaginionej, czy też wytłumaczymy sobie całość wyłącznie tym, że jest straumatyzowana długim przebywaniem w niewoli i sama do końca nie wie co mówi. Otwarte zakończenie serii to też gest zaufania w ogrom wyobraźni odbiorców, którym podczas oglądania The OA duchowość rozwinęła się na tyle, że są w stanie bez podpowiedzi zrozumieć jak to dalej poszło:).

brit-marling-as-prairie-johnson-aka-the-oa

Oczywiście serial ma też kilka wad, z których głównymi są stereotypowość przedstawienia drugoplanowych postaci (licealny mięśniak, dziewczynka zmieniająca płeć, zgorzkniała i samotna nauczycielka, nieogarnięci rodzice) i częsty brak logiki. Jestem jednak w stanie przymknąć na to oko ze względu na ogromną przewagę plusów. Prócz oryginalnych pomysłów na wizję zaświatów czy świeżego spojrzenia na fikcję naukową, spodobało mi się bardzo to, jak są tu pokazane więzi międzyludzkie. Prairie i jej Homer (Emory Cohen), rodzące się więzi między słuchającymi bohaterki ludźmi, nie mającymi ze sobą pozornie nic wspólnego, czy to, jak pięciu niezwykłych gości skalnego domu Hapa zaczyna się ze sobą komunikować. Te rzeczy robią na mnie naprawdę wielkie wrażenie. Czuć w momentach zbliżeń prawdziwe ciepło między tymi postaciami i myślę, że każdy, kto da szansę temu serialowi, poczuje to samo.

A jeśli już o więziach mowa, to nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o scenie, która uważam za najlepszą w The OA, czyli o scenie pogryzienia psa. Tak, tak, nie chodzi o to, że wielki rottweiler rzuca się i gryzie Prairie, ale o to, że ona robi mu to samo, skutecznie go przy tym uspokajając. Jako opiekunce psa bardzo gryzącego (choć uroczego), nie potrzebowałam więcej by zrozumieć, że mamy do czynienia z kimś nie z tego świata.

Opublikowano w Seriale

4 komentarze

  1. Sennna Sennna

    Dawno żaden serial mnie tak nie zaciekawił. Jego fabuła jest całkiem inna. Przez większość odcinków bardzo wciąga. Jeśli ktoś interesuje się zjawiskami paranormalnymi to powinien go koniecznie obejrzeć. Poza tym aktorka, która gra główną bohaterkę gra w naprawdę dobrych produkcjach i fani science-fiction powinni przyjrzeć się jej filmografii.

    • Ola Ola

      O tak! Brit Marling wnosi niepowtarzalny klimat do filmów, w których gra.

    • Rikka Rikka

      jak na przykład Another Earth… niesamowity

  2. […] Choć może sama intryga mnie nie zelektryzowała, to jednak muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało to, jak się powoli rozwija i ma jakąś swoją wewnętrzną, choć groteskową logikę. Jestem też pewna, że każdemu, kto lubi Czarodziejską górę, spodoba się obsada tego filmu (aż szkoda, że to nie jest dosłownie adaptacja powieści Manna, bo tak ładnie wszystko dopracowano, że aż szkoda tego na horror). DeHaan spokojnie mógłby uchodzić za bladego, nieco zmęczonego Castorpa, któremu nagle cygara nie smakują (te worki pod oczami są bardzo wymowne). Zresztą jego postać też rzuca palenie. Starzy pacjenci to malownicze stadko charakterystycznych typów z każdego zakątka świata. No a już sam doktor Volmer udał się znakomicie. To właśnie on wprowadza ten niepokojący klimat, który tak mnie kiedyś zachwycił w powieści. Grający go Isaacs ma w sobie coś takiego, co czyni z niego idealnego szalonego naukowca, o czym już się mogliśmy przekonać oglądając serial OA. […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *