Pomiń zawartość →

The Killing (Dochodzenie) Davida Hewsona

Całe dekady bycia molem książkowym nie nauczyły mnie wiele ponadto, że jak się tworzy literaturę na podstawie serialu, a nie po bożemu, czyli na odwrót, to to nie może być nic dobrego. Do dziś pamiętam niesmak i zażenowanie towarzyszące lekturze krótkich tekstów napisanych na podstawie poszczególnych odcinków Z Archiwum X. Bardzo podobne odczucia towarzyszyły mi niestety także teraz, gdy zabrałam się za opasłe tomiszcze Davida Hewsona, napisane na podstawie oryginalnej duńskiej wersji The Killing, czyli Forbrydelsen. Już po tym, co przeczytałam na okładce powinnam sobie dać spokój, ale niestety, chęć emocjonalnego uporania się z końcem trzeciej serii (jak zwykle związana z poczuciem osierocenia przez ulubionych bohaterów)okazała się silniejsza. Ta słabość kosztowała mnie kilkadziesiąt straconych bezpowrotnie godzin nad tą prawie ośmiuset stronicową (no nazwijmy to tak szumnie) powieścią. A mogłam sobie poczytać w tym czasie jakiegoś klasyka… Najgorsze jest to, że pomimo olbrzymiego rozczarowania duńską opowieścią, i tak najszybciej jak się da obejrzę też pierwotną wersję telewizyjną, o czym na pewno niedługo się dowiecie.

Zagorzali fani The Killing z pewnością chcieliby się dowiedzieć, czym różni się wersja książkowa od amerykańskiej wersji filmowej. Poza oczywistościami, wynikającymi z faktu, że miejscem akcji jest Kopenhaga a nie Seattle, różnice są nieliczne, ale znaczące. Główna bohaterka, Sarah Lund, cały czas jest opisywana jako wyjątkowo atrakcyjna kobieta, choć jest tak samo zdeterminowana i skomplikowana jak niezbyt urodziwa Linden, którą wszyscy znamy i kochamy. Były mąż jest poniekąd obecny w jej życiu, za to syn występuje bardzo rzadko. Rodzona mamusia policjantki niestety żyje, więc odpada nam ciekawy wątek zastępczej opiekunki i przyjaciółki. Niektórym może też brakować całego wątku indiańsko-kasynowego, który w serialu narzucał pewien specyficzny klimat pierwszym dwóm seriom. Mniej ciekawy jest jej partner, który zamiast punka z alfońskim wąsikiem, jest statecznym mężem i ojcem trójki dziewczynek (choć odznacza się również specyficzna urodą i wyjątkowo odstającymi uszami). Muszę jeszcze wspomnieć o zupełnie innym zakończeniu historii, której nie zdradzę, bo jeszcze komuś może się chcieć to przeczytać i samemu odkryć prawdę o tym kto zabił Nannę Birk Larsen, czyli duńska odpowiedniczkę Rosie Larsen.

Właściwie to nie żałuję przebrnięcia przez te setki stron bardzo źle zapisanej makulatury (poważnie, tekst przypomina scenopis, w dodatku trafiają się poważnie błędy gramatyczne; widocznie komuś się bardzo spieszyło) tylko ze względu na swetry. Przez pierwsze dwie serie The Killing zastanawiałam się czemu biedna Linden chodzi wciąż w tym samym, nietwarzowym brązowym swetrze, który wygląda jak większość moich przeciętnych zdobyczy z lumpeksu. Myślałam, że to taka jej ubraniowa nonszalancja, że niby jak nie dba o makijaż i włosy (bo ma ważniejsze sprawy na głowie, na przykład seryjnych zabójców) to nie obchodzi ją też co ma na sobie. Mógłby to być też symbol jej dobrowolnego ubóstwa, oddała się bowiem kobiecina misji policyjnej, a wszyscy wiemy jak dobrze płacą w amerykańskiej policji. Okazuje się jednak, że nic z tych rzeczy. Duńska, książkowa Lund także nosi wciąż to samo. Co prawda nie jest to jeden sweter, ale kilka, jednak zawsze w ty samym stylu. Są to swetry z Wysp Owczych, gdzie Linden była na wycieczce z synem, zanim jej życie tak strasznie się pogmatwało. Są takim osobistym talizmanem, przypominającym o ciepłym, bezpiecznym, sielskim miejscu. Nawet spodobało mi się to, że Lund co kilka dni zmienia biało-czarny sweter, na sweter czarno-biały. Cóż za finezja! Jaka odmiana! Ale poważnie, ja się tu o wdziankach rozpisuję, a widzowie i czytelnicy płci męskiej pewno nawet tego nie zauważyli.

Sweter to jednak za mało by uratować całą opowieść, choć bardzo bym chciała, żeby było inaczej. Co mi się najbardziej nie podobało w ,,literackim” Dochodzeniu? Cyba to, że w żaden sposób nie daje się tu czytelnikowi szansy na uczestniczenie w grze. Co chwila policjanci odkrywają kolejną aferę, kolejne kłamstwo. O zabójstwo podejrzewani są na zmianę członkowie kopenhaskiego ratusza oraz rodzina i przyjaciele pięknej nastolatki. Nie ma w tym jednak żadnej metody, żadnej elegancji, czy szerszego zamysłu (poza udowodnieniem popularnej tezy dra House’a, że wszyscy kłamią). Gdybym nie wiedziała, że historia już zaistniała (choćby tylko telewizyjnie) myślałabym, że pisarz wymyślał kolejne sceny na poczekaniu, nie bacząc na szerszy obraz, całość kompozycji. Niby rozwiązanie zagadki powinno być zaskoczeniem dla odbiorcy kryminału, ale prawdziwa przyjemność jest przecież wtedy, gdy w wielu miejscach historii podrzucane są wskazówki, niczym okruchy prowadzące do odpowiedzi na pytanie ,,Kto zabił?”. Tutaj tej przyjemności nie doświadczycie. Kolejni podejrzani, włącznie z tym właściwym, pojawiają się jak króliki z kapelusza, i na nowo otwierają zamykane już śledztwo. Irytujące i frustrujące.

Ktoś mógłby powiedzieć, że przecież amerykańskie The Killing było podobne, ale ja uważam, że jednak wszystko było bardziej ,,przerobione” i dopracowane. Widać było, że utalentowani filmowcy zrobili z przeciętnego skandynawskiego kryminału (a każdy wyrobiony czytelnik wie, że skandynawskie kryminały bywają co najwyżej przeciętne, no nie bójmy się tego przyznać) prawdziwą perełkę, dodając odpowiednią atmosferę, muzykę i skracając tu i ówdzie najsłabsze wątki. No i była oczywiście wspaniała Mireille Enos w roli Sary Linden. Jej talent i charyzma wywierają na widzach tak silne wrażenie, że potem trudno jest zaakceptować jakiś jej dziwny, bezbarwny, duński odpowiednik. Nic dziwnego, że wśród osób gorąco polecających książkową wersję Dochodzenia, rzadko można napotkać kogoś, kto obejrzał serial.

Wszystkim zawiedzionym czytelnikom, a jednocześnie fanom The Killing, takim jak ja, pozostaje jedynie obcowanie z substytutami opowieści, takimi jak ta słaba książkowa cegła, czy (miejmy nadzieję) dużo lepsze Forbrydelsen. No i oczywiście miejmy nadzieję, że za rok pojawi się czwarta seria.

Opublikowano w Książki

Komentarz

  1. cobra cobra

    Porównanie tej książki do amerykańskiego serialu jest grubą pomyłką. Książka nie powstała na podstawie przeróbki serialu duńskiego. Książka powstała na podstawie serialu duńskiego. Jest jego interpretacją. To, co Pani krytykuje jako podobieństwo do scenopisu, jest połączeniem stylistyki duńskiego serialu oraz stylu pisarza Davida Hewsona. To, co Pani opisuje tymi słowy: „O zabójstwo podejrzewani są na zmianę członkowie kopenhaskiego ratusza oraz rodzina i przyjaciele pięknej nastolatki. Nie ma w tym jednak żadnej metody, żadnej elegancji, czy szerszego zamysłu (poza udowodnieniem popularnej tezy dra House’a, że wszyscy kłamią). Gdybym nie wiedziała, że historia już zaistniała (choćby tylko telewizyjnie) myślałabym, że pisarz wymyślał kolejne sceny na poczekaniu, nie bacząc na szerszy obraz, całość kompozycji” jest istotą tej opowieści. Samo odkrycie, kto zabił, nie jest w Dochodzeniu najważniejsze. W amerykańskim serialu podejrzenia również padają z taką swobodą i tak samo bez sensu, z taką samą rozpaczą – akurat pierwsza seria Killinga jest dokładnie taka sama jak pierwsza seria Forbrydelsen (i książki Dochodzenie). Różnice zaczynają się od drugiej serii (czyli trzeciej amerykańskiej).
    Nawet interpretacja swetrów jest nietrafiona – Sarah Lund (a nie, jak Pani pisze, Linden) była na Wyspach Owczych po rozwodzie, jej życie już wtedy było bardzo, bardzo pokręcone, a ona sama pogubiona. To nie jest wspomnienie dobrych, poukładanych czasów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *