Pomiń zawartość →

The Crown

Moje oglądanie Korony przypadło na bardzo ciekawy czas. Gdy tylko zakończyłam jesienne oglądanie i czytanie Outlandera, zaczęłam śledzić losy bohaterów serialu Victoria, a po pewnym czasie dopiero wciągnęłam się w produkcję o Elżbiecie II. Dzięki temu mam wrażenie uzyskania naprawdę szerokiej perspektywy jeśli chodzi o dzieje rodziny królewskiej. Bardzo dużo ciekawego kolorytu wnoszą też liczne książki i produkcje filmowe o brytyjskich koloniach oraz oczywiście pokazywane w Multikinie transmisje londyńskich wystawień dramatów historycznych Szekspira. Dzięki temu oglądam Koronę nie tylko jako dopełnienie medialnego obrazu Windsorów, tych wszystkich afer i tabloidowych spekulacji, ale i efekt dłuższego procesu historycznego. Może też z powodu takiego kontekstu, patrzę z nieufnością i powątpiewaniem na ckliwą, choć porywającą i podniosłą, fabułę tego serialu.

Męczennik Jerzy i biedna Elżbietka

The Crown opowiada o panowaniu królowej Elżbiety II oraz o wydarzeniach, które bezpośrednio wpłynęły na to, że to ona, a nie kto inny, znalazła się na brytyjskim tronie. Poznajemy ją jako młodą, zakochaną kobietę, która cieszy się życiem, nie przejmując się zbytnio ograniczeniami wiążącymi się z pozycją następcy tronu. Powściągliwa, nieco chłodna, ale w pewien sposób urocza Elżbieta, oprócz swych dzieci, najbardziej na świecie kocha męża Philipa Mountbattena i oczywiście swego ojca, króla Jerzego VI. Choć władca, podobnie jak jego matka, był nałogowym palaczem i nawet usunięto mu jedno płuco, śmierć jest dla rodziny prawdziwym szokiem. Opłakuje go cała rodzina królewska, ale także większość polityków i naród, gdyż król był uważany za wyjątkowo szlachetnego, godnego i mądrego władcę (całe życie mu współczuli, że musiał przejąć obowiązki po abdykującym bracie i to pomimo jąkania). Śledzimy osobiste perypetie Elżbiety i Filipa, a także Małgorzaty (Vanessa Kiry) i jej ukochanego Petera Townsenda (Ben Miles), obserwując jak to, co publiczne wpływa na to, co prywatne, jak miłość i poczucie obowiązku wobec członków rodziny muszą ustąpić wobec powinności władcy względem narodu.

thecrownnetflix

Oprócz osobistych perypetii małżeńskich (Elżbieta i Filip mają liczne tarcia o to, kto jest w małżeństwie ważniejszy) i siostrzanych, możemy zerknąć także za kulisy wielu ważnych rozgrywek politycznych. W świecie wielkiej polityki brytyjskiej króluje sir Winston Churchill (John Lithgow), który intelektem, przenikliwością, siłą ducha i charyzmą wygrywa z każdym przedstawionym tu Windsorem czy Montbattenem. Od lat oglądam brytyjskie seriale, ale muszę przyznać, że nigdy jeszcze nie dowiedziałam się tyle o dwudziestowiecznej Wielkiej Brytanii, co dzięki tej właśnie postaci. Nawet jeśli nie szanujecie angielskiej arystokracji, nie obchodzą was dworskie intrygi, to dla samego Churchilla warto zasiąść do oglądania Korony.

Coś mi tu nie pasuje

Ten serial ogląda się całkiem miło, jeśli patrzy się na niego tylko jako na barwny romans z wielką polityką w tle. Piękne księżniczki (aktorki niby podobne do Elżbiety i Małgorzaty, ale dziesięć razy ładniejsze i naturalniejsze), szlachetny król i przystojny książę, sprawiają wrażenie życia w jakiejś średniowiecznej baśni, a nie w XX wieku. Z początku można im nawet współczuć, bo nie mogą słuchać porywów własnego serca, tylko ciągle skazani są na głos powinności wobec tradycji i narodu. Wszystko się zmienia gdy pojawia się David, czyli król Edward VIII, którego rodzina się zwyczajnie pozbyła po tym, jak wybrał sobie na żonę rozwódkę. David (Alex Jennings) jest nieprzyjemnym, zgorzkniałym człowiekiem, ale to i tak nic przy chłodzie Elżbiety, jej matki i babki. Podobnie jest w przypadku Małgorzaty i Petera. Tradycja i prawo ustalone bardzo dawno temu, zabraniają członkom rodziny królewskiej małżeństw z rozwodnikami i żadna siła na niebie i ziemi nie może wpłynąć na postanowienia królowej i parlamentu w tej sprawie. Zupełnie jakby nikt nie widział, że te prawa są archaiczne, a poza tym ustalone pod widzimisię dawnych władców. Kto by królowej zabronił ustanowić nowe prawo? Czyżby była innym władcą niż jej przodkowie? Mniej może, czy bardziej boi się opinii społecznej?

Bardzo irytują mnie też te wszystkie rozmowy (bo Elżbieta jest tak zimnokrwista, że nawet tego sporami nazwać nie można) z Filipem na temat tego, czy na przykład dzieci powinny mieć jej czy jego nazwisko albo czy podczas koronacji męskie ego Filipa wytrzyma uklęknięcie przed żoną. No wielka mi rzecz! Gdyby było na odwrót, to nikt by się nie dziwił, że żona klęka przed mężem. Łaskę robi maczo jeden.

Największy problem mam jednak z tym serialem gdy pomyślę, że cała fabuła jest skrojona tak, byśmy królowej i całej jej rodzinie bardzo mocno współczuli. No niestety nie ma we mnie sympatii do Niemki i jej greckiego męża, których praca polega na uśmiechaniu się do zdjęć, trzymaniu buzi na kłódkę i odczytywaniu przemówień z kartki. Nie współczuję milionerom, beneficjentom splendoru i dziedzicom władców, którzy skrzywdzili i skolonizowali pół świata. Podróżując po swoich wiejskich posiadłościach, robiąc z nudów kursy lotnicze, jeżdżąc konno, strzelając do nieszczęsnych kaczek, bażantów czy do słoni na safari, z pewnością nie myślą o tym, co pradziadowie zrobili w Australii, Szkocji, Afryce czy w Ameryce, a dzięki czemu oni teraz mogą mieć zmartwienia typu, komu za kogo wypada wyjść za mąż. Biedni męczennicy powinności, też mi coś!

Choć sama idea arystokracji mnie boli, doceniam olbrzymią pracę i wielkie nakłady finansowe, dzięki którym mogła powstać tak szeroko zakrojona produkcja. Charakteryzacja, kostiumy i wnętrza sprawiają, że mamy wrażenie, jakbyśmy naprawdę byli przy najintymniejszych rozmowach Windsorów. Aktorsko też jest nieźle. Aktorzy tak bardzo się starają, że aż zaczynają mnie drażnić w dokładnie ten sam sposób, co ich pierwowzory, szczególnie Elżbieta i Filip (zupełnie pozbawiony brwi i nijaki). Wszystkich oczywiście zakasował John Lithgow, na pierwszy rzut oka zupełnie nie podobny do Churchilla, a jednak po chwili mogący uchodzić za jego klona. Serial The Crown to obowiązkowy kurs historii od Netflixa.

Opublikowano w Seriale

3 komentarze

  1. Co do fragmentu o tym, że prawo jest archaiczne. Faktycznie tak jest, ale też niestety rodzina królewska nie ma tutaj nic do gadania za bardzo. Tzn. teoretycznie może i by się udało zmieniać prawo, ale było by to bardzo źle odebrane przez lud. A przecież jest się dla ludu, a nie dla siebie królową. Od monarchii oczekuje się pewnych zachowań, dla Brytyjczyków to klękanie, machanie, kapelusze na wyścigach – to podkreślenie, że ich naród ma historię, jest ponadczasowy itp.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *