Pomiń zawartość →

Tag: Tom Sturridge

Mary Shelley

Gdyby nie ta inteligentna angielska dziewczyna, nie wiadomo jak rozwinąłby się romantyzm, jak wyglądałaby przyszłość powieści gotyckiej i czy mielibyśmy literaturę fantastyczno-naukową. Jako czytelnicy i odbiorcy wszelkich tworów kultury masowej, zawdzięczamy jej naprawdę wiele, dlatego też cieszy ogromnie powrót zainteresowania jej osobą, związany z filmową ekranizacją dziejów głośnego na całą Europę romansu. Któż by nie chciał wiedzieć, z jakiego pokręconego i wybitnego umysłu zrodził się sam potwór Frankensteina, ojciec wszelkiej maści mutantów i hybryd oraz uniwersalny symbol tego, jak się może skończyć zabawa człowieka w Boga? I choć film nie zachwyca, jest to zdecydowanie pozycja obowiązkowa tego lata, szczególnie dla młodszych widzów, którzy o literaturze romantycznej nie wiedzą prawie nic, a poeci i pisarze kojarzą im się jedynie z bandą nudziarzy z lokami na głowie i w fałdzistych, bufiastych koszulach, którzy patrzą na nich zamglonym wzrokiem ze ścian klas do nauki języka polskiego. Wszak Mary i jej ukochany Percy prowadzili iście rockandrollowy styl życia :)

Skomentuj

Z dala od zgiełku

Powieść Thomasa Hardy’ego miała już swoją wielką ekranizację w 1967 roku, a tegoroczna próba filmowa raczej nie przyćmi blasku hitu sprzed lat. Jeśli romanse historyczne kojarzą się wam z paniami w gorsetach i powłóczystych sukniach, sztywnymi zalotami, pięknymi widokami i stylowymi wnętrzami, to dostaniecie najbardziej typową produkcję tego rodzaju. Wielkie namiętności niestety toną w tej dwugodzinnej dłużyźnie. Osobiście nic mnie tu głębiej nie poruszyło, nic poza zdjęciami widoków i zwierząt nie zrobiło większego wrażenia i w sumie wolałabym chyba czytać powieść Hardy’ego przez tydzień niż choćby przez jeszcze kilka minut patrzeć na zbolałe i kwaśne miny Carey Mulligan i jej kompanów. Naprawdę nic specjalnego i można sobie darować ten seans.

Skomentuj

Effie Gray

Wbrew temu co można by sądzić na podstawie tytułu, nie jest to wcale film o żonie wielkiego dziewiętnastowiecznego krytyka sztuki Johna Ruskina, ale bardziej o nim samym widzianym oczami młodej dziewczyny, która miała pecha być mu poślubioną. Samej Effie jest tu paradoksalnie bardzo niewiele, choć występuje praktycznie w każdej scenie. Podejrzewam, że to za sprawą grającej ją Dakoty Fanning Euphemia jest wycofaną, niezbyt rozgarniętą, wiecznie zdziwioną i w sumie zupełnie nieciekawą kobietką (o twarzy dziesięcioletniego dziecka). Pomimo jednak tej niefortunnej kreacji, warto film obejrzeć, ponieważ na tle ostatnio wyprodukowanych obrazów poświęconych wielkim malarzom i ich sztuce, jest jak powiew świeżego powietrza. Effie Gray zyskuje szczególnie przy porównaniu z zeszłorocznym Turnerem. No i mamy tu wspaniałą Emmę Thompson na osłodę, a do tego weneckie kanały i zapierające dech w piersiach szkockie krajobrazy.

2 komentarze