Pomiń zawartość →

Tag: Tim Roth

Nerve i Pan Idealny, czyli filmy, które po mnie spływają

Czasem gdy się człowiek zestresuje i umęczy, marzy mu się tylko czysta rozrywka. Tak było ze mną w tym tygodniu. Nowe obowiązki, migreny giganty, a do tego lepkie ciepło wcale nie jesienne, umęczyły mnie straszliwie. Idąc do kina chciałam się tylko rozerwać, może trochę pośmiać, ale niestety, nie było mi dane. Zamiast rozrywki czekało mnie odkrycie moich kolejnych progów odporności na żenadę, a myślałam, że po czterech latach filmowego blogowania już wszystko zdzierżę. Nerve i Pan Idealny to filmy o zupełnie innej tematyce, ale łączy je pozornie bezpretensjonalny ,,urok”, sugerujący, że to tylko rozrywka zatem może być pusto i bez sensu. Oba ,,dzieła” to efektowne wydmuszki, których oglądanie zdecydowanie odradzam.

Skomentuj

Nienawistna ósemka

Mam wrażenie, że tak się jakoś utarło, że zwyczajnie nie wypada się Tarantino nie zachwycać. Jak już ktoś powie, że nie jest wniebowzięty po obejrzeniu jego ostatniego dokonania, to wiadomo, że głupek, ćwierćinteligent i ogólnie nie ogarnia wszystkich licznych inspiracji popkulturą sprzed wielu dekad, do których się reżyser odwołuje. W najlepszym razie można być posądzonym o brak poczucia humoru na odpowiednim poziomie. Zatem jestem ćwierćinteligentką pozbawioną poczucia humoru, gdyż najnowsze dokonanie Tarantino mnie nie zachwyca. Nie interesuje mnie zupełnie to, jak wysublimowane były inspiracje scenariuszowe, jak subtelne odwołania do klasyków westernu i nie tylko, ani też to, że reżyser planuje przerobienie tego krwawego dzieła na sztukę teatralną. Dla mnie liczy się gotowy produkt, a ten jest za długi, za nudny, męczący i nieśmieszny. Nie pomagają klasyczne już gagi zaprawione czarnym humorem, ani makabrycznie rozpryskujące się głowy. Żałuję, że to obejrzałam, po raz kolejny zwabiona nadzieję, że Tarantino wróci do formy z czasów Kill Billa.

4 komentarze

Selma

Selma to film, który każdy powinien obejrzeć, co nie znaczy, że jest to dzieło wybitne pod względem artystycznym. W tym przypadku można odnieść wrażenie, że twórcy poczuli, że temat jest tak ważny, iż zwalnia on ich z wszelkiej twórczej inwencji, co skutkuje niestety nudą i znużeniem, jakie z pewnością poczuł i jeszcze poczuje niejeden widz. Tematem filmu są wydarzenia z 1965 roku, kiedy to Martin Luther King (David Oyelowo) zorganizował marsz w obronie praw do swobodnego głosowania, które mimo formalnego równouprawnienia Afroamerykanów, było praktycznie niemożliwe w południowych stanach. Na miejsce swojej akcji protestacyjnej King wybiera miasteczko Selma, w którym ponad połowa obywateli była czarna i gdzie wciąż całkowitą władzę sprawowali biali. Kolejne akcje organizowane przez Kinga, których kulminacją był marsz, ukazane są w filmie z niemal dokumentalną precyzją (mamy dokładne daty i godziny oraz zapisy rozmów), nie zabrakło także bardziej intymnej, osobistej perspektywy.

Skomentuj

Grace księżna Monako (Grace of Monaco)

W końcu udało mi się obejrzeć Grace i żałuję bardzo, że do tego doszło. Tim Roth po występie w tym filmiszczu powinien zrobić sobie długie wakacje od grania, dopóki wszyscy nie zapomną tej kreacji, a nieszczęsna Nicole Kidman w ogóle powinna zrezygnować z aktorstwa, ponieważ nie dość, że uszkodziła bezpowrotnie swój instrument, czyli ciało, to w dodatku zatraciła jakiekolwiek poczucie śmieszności. Grace księżna Monaco to tandetny, nieskładny melodramat, który nie powinien był w ogóle powstać i wcale się nie dziwię, że wywołał on aż taką falę krytyki w Cannes.

Skomentuj