Pomiń zawartość →

Tag: science-fiction

Kameralnie, niezwyczajnie, nudno

No cóż, powiem może tak: nie każdy aktor to Tom Hardy czy Ethan Hawke, a nie każda kameralna produkcja musi być zaraz Locke’em czy Przed wschodem słońca. Oczywiście dobrze jest trafić na wartościowy film z nieliczną obsadą, zrobiony często za niewielkie pieniądze (gaży aktorów nie licząc) i z ciekawym pomysłem zamiast efektów specjalnych. Wtedy można się zachwycić tak jak ja Rzezią Polańskiego. Jednak film ze szczuplutką obsadą to także często gotowy przepis na prawdziwy koszmarek. Gdy aktorzy działają nam na nerwy, dialogi są płytkie, akcja nielogiczna, a otoczenie szybko się nudzi, atmosfera robi się klaustrofobiczna i jak nigdy cieszymy się gdy pojawiają się napisy końcowe. Niestety właśnie tego doznałam ostatnio i to aż dwa razy. Ostrzegam, żebyście nie popełnili mojego błędu i nie wahali się wyjść z kina czy wyłączyć nagrania, gdy widzicie, że to do niczego nie prowadzi.

Skomentuj

Andy Weir, Marsjanin

Sięgnęłam po Marsjanina z pewną taką nieśmiałością, pewna, że nie są to moje klimaty. Właściwie, gdyby nie zapowiedź adaptacji filmowej (reżyseruje Ridley Scott, a w roli głównej Matt Damon) darowałabym sobie lekturę, ale bardzo się cieszę, że tak się nie stało. Ludzie! Od lat się tak nie wciągnęłam w czytanie! Od Marsjanina nie sposób się oderwać. W dodatku nie tylko życie na Marsie jest tu atrakcją, ale i fantastyczna warstwa psychologiczna. Zżyłam się z głównym bohaterem, jakby był żywym człowiekiem i od pierwszej strony łapię się na tym, że ciągle myślę o tym, co by w danej sytuacji zrobił Mark Watney. Ten człowiek normalnie nie mógłby być bardziej sympatyczny, zaradny, pomysłowy, inteligentny czy zabawny. Dodatkowym plusem, przemawiającym za tym by jak najszybciej chwycić za książkę, jest fakt, że jej autor wcale nie jest zawodowym pisarzem, a programistą i fascynatem fizyki. Andy Weir, publikujący w odcinkach na swej stronie internetowej powieść, której nie chciał żaden wydawca, dziś cieszy się nie tylko bogactwem, ale i międzynarodową sławą.

Komentarz

Bunt zwierząt (Jurassic World i serial Zoo)

Jeszcze przed obejrzeniem tegorocznych wakacyjnych propozycji, byłam przekonana, że zwierzęta mają prawo mieć do nas wielki żal. Człowiek swoją szkodliwą działalnością, upodobaniami żywieniowymi i dziwnymi rozrywkami, nie tylko powoduje wymieranie wielu egzotycznych gatunków, ogromne cierpienia zwierząt hodowlanych, ale i zmianę klimatu, który niedługo nie będzie się nadawał ani dla nas, ani dla zwierząt (wielkie wytwórnie mięsa, czyli zagrody chowu przemysłowego, powodują emisję CO2 i ocieplanie się klimatu na większą skalę niż robią to spaliny samochodowe; to daje do myślenia). Mam wrażenie, że tegoroczne produkcje o zwierzętach, jednakowo wydumane i kiczowate, mówią jednak coś o naszej ludzkiej zbiorowej podświadomości, o kulturze popularnej, która wyciąga na światło dzienne nasz lęk przed tym, że ci, których skrzywdziliśmy najbardziej, powstaną w końcu przeciwko nam, siejąc ogromne (ale jakże sprawiedliwe) spustoszenie.

Skomentuj

Klucz do wieczności

Filmów o zamianie dusz, osobowości, współegzystowaniu wielu jaźni w jednym ciele, jest naprawdę wiele. Osobiście, największą sympatią darzyłam zawsze nie jakieś sławne klasyki z tej dziedziny, a film Dwoje we mnie (z 1984 roku), w którym zagrał Steve Martin. Produkcja ta ma prawie tyle lat co ja i odkąd byłam dzieckiem, silnie oddziaływała na moją wyobraźnię. No bo czyż to nie jest wspaniały pomysł, by w razie choroby, starości czy niebezpieczeństwa móc się teleportować do nowego i lepszego ciała? Ja tam bym nawet na chorobę nie czekała, tylko od razu wyskakiwała ze swej wadliwej cielesnej powłoki. I tak, wiedziona dziecięcymi niemal emocjami, skierowałam wczoraj swe kroki ku sali kinowej, a tam kolejne wielkie rozczarowanie. A tak mi się marzy by jeszcze w te wakacje zobaczyć jakiś dobry film. Chyba nic z tego.

Skomentuj

Terminator: Genisys

W przeciwieństwie do wielu wybrednych widzów i krytyków (wiecie, tych co się znają na rzeczy) spędziłam wczoraj bardzo miły wieczór w kinie na piątej części Terminatora. Mimo kilku mankamentów takich jak obsada, czy brak logiki, ubawiłam się przednio, co nie znaczy wcale, że chciałabym to powtórzyć. Genisys to zdecydowanie rozrywka na jeden raz, ale naprawdę warto się jej oddać. Jest to swoisty hołd oddany pierwszym dwóm częściom kultowej sagi, mimo spektakularnych efektów i olbrzymich pieniędzy wydanych na produkcję, nie mogący i nawet nie próbujący równać się z poprzednikami. Swoją drogą nawet trochę szkoda, że nie postawiono sobie poprzeczki wyżej, może wtedy efekt byłby jeszcze lepszy.

Skomentuj

Sense8

Nowe dzieło Wachowskich już bardziej międzykulturowe, tolerancyjne i etniczne zróżnicowane być nie mogło. Bohaterowie pochodzą z najróżniejszych zakątków świata, mają bardzo różne problemy, ale łączy ich tajemnicza sieć powiązań z pewnym koncernem farmaceutycznym, doznawanie krzywdy ze strony rodziców, tudzież ważniejszych członków społeczności oraz tajemnicze zdolności parapsychiczne. Szkoda tylko, że w tej wielości i różnorodności gubi się główny wątek. Większość odcinków tego serialu to trochę nudnawe, przydługie wprowadzenie do właściwej akcji, które w dobrym filmie zajęłoby dwadzieścia minut. Tu niestety mamy niekończące się ujęcia spoglądania na wschody słońca, nastrojowe przytulaski i serie śmieszno-strasznych pomyłek i zbiegów okoliczności. Rozumiem, że wielu osobom może się to podobać, ale ja osobiście szczerze żałuję, że poświęciłam na oglądanie Sense8 kilka godzin z życia.

4 komentarze

Mad Max: Na drodze gniewu

Do samego końca filmu starałam się być dobrej myśli, jednak na koniec już mnie wszelkie złudzenia opuściły i wyraźnie zdałam sobie sprawę z tego, że twórcy tego filmu mają mnie za kompletną idiotkę. Naprawdę podejrzewam, że ich zdaniem jestem niedosłyszącym, niedowidzącym przestymulowanym tworem, który zainteresuje się historią tylko pod warunkiem, że będzie bardzo głośno, a obrazki na ekranie przesuwać się będą trzy razy szybciej niż w tradycyjnym filmie. Atak agorafobii i choroby lokomocyjnej w 3D, a do tego szok wywołany kompletnym brakiem jakiejś spójnej fabuły – oto moje wrażenia z wczorajszego seansu. Nie do wiary, ale to pierwszy film z Tomem Hardym, który mi się nie podobał.

5 komentarzy

Red Rising: Złota krew autorstwa Pierce’a Browna (audiobook czytany przez Rocha Siemianowskiego)

Nie jestem może największą fanką fantasy czy science-fiction, ale potrafię docenić umiejętnie stworzoną fabułę, czy jedyne w swoim rodzaju poczucie szczęście płynące z całkowitego oderwania się od rzeczywistości i zanurzenia w drobiazgowo odtworzonym fikcyjnym wszechświecie. Właśnie taką fantastyczną czytelniczą (a w tym wypadku też słuchową) przygodę przeżyjecie z audiobookiem Red Rising. Z początku słuchało mi się tego z lekkim oporem. Historia wydawała mi się zbyt złożona i skomplikowana, za dużo drobiazgowych opisów zalało moją wyobraźnię. Nie bez znaczenia były też skojarzenia z początkowymi scenami kultowego filmu Pamięć absolutna. Szybko jednak zaczęłam doceniać te wszystkie szczegóły oraz niespieszne tempo, z którym narrator wprowadza nas w swój dziwny świat. Nim się obejrzałam byłam już uzależniona od słuchania Red Rising, a moment odpalania na laptopie codziennie kilku fragmentów, stał się najprzyjemniejszą chwilą dnia. Ostrzegam tych, którzy jeszcze nie słuchali: ten audiobook jest tak wciągający, że wykracza poza kategorię słuchowisk będących jedynie tłem dla codziennych zajęć.

Skomentuj

Ex Machina

Sztuczna inteligencja przeżywa w kinie swój renesans, a Ex Machina Garlanda jest chyba najbardziej atrakcyjnym filmem z tego nurtu jakie ostatnio udało mi się obejrzeć. Na pewno Alicia Vikander, posiadaczka najbardziej uroczej i niewinnej buzi w showbiznesie, stała się najpiękniejszą twarzą nowoczesnych technologii. Pomyślcie tylko jaki byłby hit z Her gdyby do głosu Scarlett dodano taką twarz. Poza rewelacyjnym castingiem, wielką zaletą Ex Machina jest także jego kameralny klimat i wielka powściągliwość w wypowiadanych przez postaci słowach. Każdy drobiazg ma tu swoją wagę i znaczenia, liczy się każde drgnienie mięśni, a widza wyjątkowo nie traktuje się jak idioty. Takie filmy lubię najbardziej, no może oprócz dramatów historycznych, które jednak mimo wielu zalet nie pobudzają wyobraźni i szarych komórek do wzrostu jak porządne sci-fi.

6 komentarzy

12 małp

Wielbiciele filmu Terry’ego Gilliama, na podstawie którego powstał ten serial, powinni trzymać się od nowej produkcji Syfów z daleka. Nie ma sensu psuć sobie humoru patrzeniem na to jak z odcinka na odcinek jest masakrowane kultowe dla wielu widzów dzieło. Nowe 12 małp to raczej tania podróba oryginału, komplikująca fabułę do granic absurdu i rozrastająca się zupełnie niepotrzebnie w niezliczone wątki poboczne. Niby mamy ten sam postapokaliptyczny klimat, pomysły na podróże w czasie i paradoksy, a jednak nie ma żadnego napięcia, żadnych emocji. W dodatku postaci są tak irytująca (wszystkie bez wyjątku), że aż by się chciało momentami by wszystkich co do jednego wybiła ta ich śmiertelna zaraza.

3 komentarze