Filmów o zamianie dusz, osobowości, współegzystowaniu wielu jaźni w jednym ciele, jest naprawdę wiele. Osobiście, największą sympatią darzyłam zawsze nie jakieś sławne klasyki z tej dziedziny, a film Dwoje we mnie (z 1984 roku), w którym zagrał Steve Martin. Produkcja ta ma prawie tyle lat co ja i odkąd byłam dzieckiem, silnie oddziaływała na moją wyobraźnię. No bo czyż to nie jest wspaniały pomysł, by w razie choroby, starości czy niebezpieczeństwa móc się teleportować do nowego i lepszego ciała? Ja tam bym nawet na chorobę nie czekała, tylko od razu wyskakiwała ze swej wadliwej cielesnej powłoki. I tak, wiedziona dziecięcymi niemal emocjami, skierowałam wczoraj swe kroki ku sali kinowej, a tam kolejne wielkie rozczarowanie. A tak mi się marzy by jeszcze w te wakacje zobaczyć jakiś dobry film. Chyba nic z tego.
SkomentujTag: sci-fi
W przeciwieństwie do wielu wybrednych widzów i krytyków (wiecie, tych co się znają na rzeczy) spędziłam wczoraj bardzo miły wieczór w kinie na piątej części Terminatora. Mimo kilku mankamentów takich jak obsada, czy brak logiki, ubawiłam się przednio, co nie znaczy wcale, że chciałabym to powtórzyć. Genisys to zdecydowanie rozrywka na jeden raz, ale naprawdę warto się jej oddać. Jest to swoisty hołd oddany pierwszym dwóm częściom kultowej sagi, mimo spektakularnych efektów i olbrzymich pieniędzy wydanych na produkcję, nie mogący i nawet nie próbujący równać się z poprzednikami. Swoją drogą nawet trochę szkoda, że nie postawiono sobie poprzeczki wyżej, może wtedy efekt byłby jeszcze lepszy.
SkomentujDo samego końca filmu starałam się być dobrej myśli, jednak na koniec już mnie wszelkie złudzenia opuściły i wyraźnie zdałam sobie sprawę z tego, że twórcy tego filmu mają mnie za kompletną idiotkę. Naprawdę podejrzewam, że ich zdaniem jestem niedosłyszącym, niedowidzącym przestymulowanym tworem, który zainteresuje się historią tylko pod warunkiem, że będzie bardzo głośno, a obrazki na ekranie przesuwać się będą trzy razy szybciej niż w tradycyjnym filmie. Atak agorafobii i choroby lokomocyjnej w 3D, a do tego szok wywołany kompletnym brakiem jakiejś spójnej fabuły – oto moje wrażenia z wczorajszego seansu. Nie do wiary, ale to pierwszy film z Tomem Hardym, który mi się nie podobał.
5 komentarzyNie jestem może największą fanką fantasy czy science-fiction, ale potrafię docenić umiejętnie stworzoną fabułę, czy jedyne w swoim rodzaju poczucie szczęście płynące z całkowitego oderwania się od rzeczywistości i zanurzenia w drobiazgowo odtworzonym fikcyjnym wszechświecie. Właśnie taką fantastyczną czytelniczą (a w tym wypadku też słuchową) przygodę przeżyjecie z audiobookiem Red Rising. Z początku słuchało mi się tego z lekkim oporem. Historia wydawała mi się zbyt złożona i skomplikowana, za dużo drobiazgowych opisów zalało moją wyobraźnię. Nie bez znaczenia były też skojarzenia z początkowymi scenami kultowego filmu Pamięć absolutna. Szybko jednak zaczęłam doceniać te wszystkie szczegóły oraz niespieszne tempo, z którym narrator wprowadza nas w swój dziwny świat. Nim się obejrzałam byłam już uzależniona od słuchania Red Rising, a moment odpalania na laptopie codziennie kilku fragmentów, stał się najprzyjemniejszą chwilą dnia. Ostrzegam tych, którzy jeszcze nie słuchali: ten audiobook jest tak wciągający, że wykracza poza kategorię słuchowisk będących jedynie tłem dla codziennych zajęć.
SkomentujSztuczna inteligencja przeżywa w kinie swój renesans, a Ex Machina Garlanda jest chyba najbardziej atrakcyjnym filmem z tego nurtu jakie ostatnio udało mi się obejrzeć. Na pewno Alicia Vikander, posiadaczka najbardziej uroczej i niewinnej buzi w showbiznesie, stała się najpiękniejszą twarzą nowoczesnych technologii. Pomyślcie tylko jaki byłby hit z Her gdyby do głosu Scarlett dodano taką twarz. Poza rewelacyjnym castingiem, wielką zaletą Ex Machina jest także jego kameralny klimat i wielka powściągliwość w wypowiadanych przez postaci słowach. Każdy drobiazg ma tu swoją wagę i znaczenia, liczy się każde drgnienie mięśni, a widza wyjątkowo nie traktuje się jak idioty. Takie filmy lubię najbardziej, no może oprócz dramatów historycznych, które jednak mimo wielu zalet nie pobudzają wyobraźni i szarych komórek do wzrostu jak porządne sci-fi.
6 komentarzyWhite Christmas, pomimo pozornie świątecznego charakteru, wcale nie są ciepłą, rodzinną opowieścią. Jak zwykle w przypadku serii Black Mirror, otrzymujemy zamkniętą filmową opowieść o bardzo ponurym futurystycznym przesłaniu. Ten odcinek jest moim zdaniem jednym z najlepszych, ponieważ do świąt nawiązuje naprawdę subtelnie, a za to niesamowitych wynalazków z przyszłości jest tu co niemiara. Zapewniam, że radości z oglądania nie psuje nawet głupkowata twarz Jona Hamma (której jednak daleko do głupkowatości Bradleya Coopera, to mu trzeba przyznać). Każdy pesymista, który tak jak ja nie patrzy w przyszłość z obawą, a z mroczną pewnością, że będzie źle i coraz gorzej, z pewnością poczuje się usatysfakcjonowany odcinkiem świątecznym.
5 komentarzyNiech się krytycy śmieją z tego filmu, niech mówią, że każdy film z Brit Marling jest taki sam. Ja tam ją bardzo lubię, uważam, że wygląda jak młoda Julia Ormond i na dziesięć następnych, choćby nie wiem jak podobnych do poprzednich, chętnie do kina poczłapię. Jestem też zupełnie pewna, że jeśli komuś podobała się Druga Ziemia lub Dźwięk mego głosu, to Początkiem będzie zachwycony. To ten sam rodzaj jakby skromnego, filozoficznego sci-fi, który bardzo trafia do wyobraźni i długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Uwielbiam w kinie taka ułudę, iluzję istnienia czegoś więcej i głębiej, a to, że pewne tezy są nienaukowe, w ogóle mnie nie interesuje. Obchodzi mnie tylko to, że ktoś snuje opowieść, w która nie tylko mogę, ale też bardzo chcę uwierzyć.
3 komentarze