Widząc zapowiedź na okładce, obiecującą czytelnikom, że oto przyszło im obcować z „pierwszym polskim serialem literackim”, pomyślałam, że mam do czynienia ze zwyczajną powieścią, która już niedługo zostanie sfilmowana. No nie zachęciło mnie to do lektury, ale się zebrałam i nie żałuję. Okazało się bowiem, że powiązania z telewizją są w tym przypadku znacznie mniej oczywiste. Pod wieloma względami powieść Ewy Madeyskiej jest naprawdę innowacyjna, choć są to innowacje dość zaskakujące. By je poczuć, musimy się najpierw w powieści zanurzyć i rozsmakować, co z początku nie jest łatwe, bo od razu wpadamy w wir wydarzeń. Ale spokojnie, mamy na uporządkowanie myśli niemal 550 stron :), nie zniechęcajcie się więc po pilocie.
Skomentuj