Aby dotrwać do ostatniego odcinka tego dramatu szpiegowskiego, trzeba przede wszystkim mieć dużą odporność/tolerancję na stereotypowo nakreślone klimaty LGBT, lubić brytyjski styl i wprost wielbić Bena Whishawa. Oczywiście z tego wszystkiego, to ostatnie ma tu decydujące znaczenie gdyż twarz tego aktora (i to w dużym zbliżeniu) atakuje nas z ekranu przez dwie trzecie czasu seansowego. Danny, grany przez niego bohater, zamyśla się, spaceruje, kocha, wzdycha i wspomina, a wszystko to w takim nadmiarze i z taką egzaltacją, że zaczynamy wątpić w jego talent, sprawiający, że nie ma praktycznie ostatnio brytyjskiej produkcji filmowej czy telewizyjnej, która by się bez niego obyła. Czujcie się ostrzeżeni.
Skomentuj