Nie będę nawet udawać, że jestem obiektywna, zresztą chyba nie tego się po mnie spodziewacie. Poszłam na Dzikie historie, bo czułam, że to będzie film o mnie i rzeczywiście był. Patrząc na bohaterów, którzy byli jak wybuchające wściekle gejzery, czułam się jak na oczyszczającej psychoterapii i wcale nie było mi do śmiechu. Z czego tu się śmiać? Wszak to samo życie. Jeśli, podobnie jak ja, jesteście cholerykami spokojnymi do czasu aż się w was nie przepełni złość i frustracja, jeśli miewacie epickie napady wściekłości z wrzaskiem, rozbijaniem szyb i tłuczeniem talerzy, a także jeśli tłumicie w sobie negatywne emocje i boicie się, że jeśli nie popuścicie trochę to coś w was pęknie, idźcie na ten film tak szybko, jako to tylko możliwe. Od razu poczujecie się lepiej widząc, że nie jesteście jedyni i osamotnieni w swoich okresowych pragnieniach wyładowania się na bliźnich.
KomentarzTag: Ricardo Darín
Wbrew zapowiedziom i kulinarnemu tytułowi nie jest to kolejna komedia gastronomiczna (choć tych nigdy dość) ale słodko-gorzka opowieść o samotności, absurdach życia i nieoczekiwanych spotkaniach. Ten argentyńko-hiszpański film opowiadający m.in. o Chińczyku, któremu spadająca krowa uśmierciła narzeczoną, ma w sobie wiele z Dnia świra, dlatego ogląda się go jak coś dobrze nam już znajomego.
Skomentuj