Komedia Bruna Dumonta to jeden z tych filmów, przed którymi należy się widzom jakieś ostrzeżenie. Powinno się informować nas o tym, że może to być ciężka próba dla naszych nerwów i jeżeli nie dysponujemy dokładnie takim poczuciem humoru, jakiego oczekiwałby od nas reżyser, to powinniśmy sobie darować seans (byłby tu przydatny jakiś test psychologiczny, dostępny przy kasie biletowej, czy coś w tym rodzaju). Uniknęłoby się wtedy takiej sytuacji, jaka ma miejsce obecnie, czyli wychodzenia wielu widzów z kina w czasie pierwszej godziny filmu oraz nienawistnych komentarzy tych, którzy zostali. Podczas naszej projekcji w Pionierze, gdzie widownia jest raczej kulturalna i wyrobiona, po raz pierwszy mogłam zaobserwować wybuchy panicznego śmiechu, nie będącego bynajmniej wynikiem komizmu filmu, ale frustracji, poczucia absurdu sytuacji, a potem osłabionych nerwów i wielkiej ulgi z powodu tego, że film się skończył. Zapewniam, że ostatni raz tak bardzo cieszyłam się z wyjścia z kina chyba po Apollo 13. Jednocześnie muszę przyznać, że choć za żadne skarby świata nie obejrzałabym Martwych wód po raz kolejny, był to pod względem wizualnym najpiękniejszy obraz jaki widziałam w całym swoim życiu. Taki to film!
Skomentuj