Fürstenfelde, leżące na terenie wschodnioniemieckiej krainy Uckermark, to jedno z tych podupadających i wymierających miejsc, w których więcej jest starych niż młodych, a każdy, kogo nie interesują walory turystyczne wiejskiej okolicy, już dawno wyjechał do Berlina. Kiedyś ta miejscowość miała prawa miejskie, współcześnie to nieduża wioska, która funkcjonuje głównie dzięki swojemu malowniczemu położeniu pomiędzy dwoma dużymi jeziorami. Z tego opisu zrodziło się w mojej głowie skojarzenie z cieszącymi się wielką popularnością filmami i serialami, w których to spokojna i cicha mieścina okazuje się skrywać mroczne tajemnice, zło czai się tuż pod powierzchnią sąsiedzkich uśmiechów, a do prawdy dokopuje się obcy detektyw, który przybywa prowadzić śledztwo w sprawie tajemniczej zbrodni. Właściwie wszystko się zgadza, tyle że nie ma detektywa. Prawdziwe oblicze Fürstenfelde poznajemy dzięki jego ludzkim i zwierzęcym mieszkańcom, a zamiast śledztwa mamy ducha opowieści, który porywa nas w ten niezwykły świat, w którym baśnie i legendy mieszają się z prawdziwą historią niepozornej dziś niemieckiej wioski.
Skomentuj