Wielbiciele talentu Jake’a Gyllenhaala czekali od dawna na ten film i trzeba przyznać, że chyba on jeden tu nie zawodzi. Reszta sypie się z każdą minutą, że aż żal patrzeć, ale główny aktor do końca trzyma fason, nadając swojej postaci głębi nawet tam, gdzie byśmy się tego nie spodziewali. Z prawdziwym mistrzostwem Gyllenhaal pokazuje dramat i wewnętrzną przemianę wdowca, który z zimnego cyborga i narcyza, zamienia się w czującą i myślącą jednostkę. Szkoda wielka, że scenariusz się jakoś kupy nie trzyma i jest niepotrzebnie udziwniony, ale i tak dla Jake’a warto obejrzeć Demolition.
SkomentujTag: Naomi Watts
Pewno będzie, że się nie znam i ogólnie idiotka ze mnie, ale i tak napiszę, że mnie się nie podobało. Gdyby Birdman leciał w telewizji w piątkowy wieczór, to przełączyłabym na inny kanał już na pierwszych reklamach, tak mnie ten firm znudził i zirytował jednocześnie. Nie przemawia do mnie ani wielopłaszczyznowość tej opowieści, ani aktorstwo, a już na pewno nie muzyka. Dłubanie sobie w oku zardzewiałym widelcem byłoby przyjemniejsze niż słuchanie popisów perkusisty w tym filmie, które nijak się miały do rozgrywającej się na ekranie akcji, ale chyba ,,korzystnie” współgrały z bełkotliwymi monologami broadwayowskich aktorów, którzy są bohaterami Birdmana. Za nic w świecie nie obejrzałabym tego drugi raz.
8 komentarzyTemat jest nam aż za dobrze znany, a jednak udało się twórcom tego filmu wycisnąć z niego kilka oryginalnych rzeczy. Starszy mężczyzna i dziecko to duet idealny. Są do siebie tak niepodobni, że wręcz cudownie dobrani. Kontrasty są urocze, a na koniec zawsze się okazuje, że każdy się czegoś od drugiej strony nauczył. Moją ulubioną serią z tego rodzaju był Karate Kid, ale Mów mi Vincent, ze względu na wyjątkowo nieprzyjemną postać starego tetryka, bardziej chyba przypomina Gran Torino. Jakby nie było, film jest interesujący, choć należy się przygotować na małe zaskoczenie, ponieważ nie jest to żadna komedia (jak reklamuje dystrybutor), a wyciskający łzy dramat.
SkomentujTo jest naprawdę bardzo dziwny film. Jeżeli potraktować go na poważnie, jako dramat biograficzny o ,,najsłynniejszej kobiecie na świecie” to po prostu wypada słabo. Twórcy chcąc pokazać Dianę z innej niż dotychczas, bardziej prywatnej perspektywy, poszli w prawdziwą przesadę. Tej intymności jest tu trochę za dużo. Rozumiem jeszcze, że są te rozczulające rozmowy z ukochanym, czy gotowanie fasolki. To ją stawia w dobrym, bardziej ludzkim świetle. Ale na co nam te ciągłe zbliżenia na twarz bez wyrazu, to wzdychanie i dziwne, fetyszowe ujęcia stóp? Trudno powiedzieć. Jeśli jednak na Dianę popatrzymy jak na bardzo długą reklamę, to naprawdę wszystko staje się jasne i przestajemy się dziwić specyficznej technice filmowej.
SkomentujNajnowsza adaptacja prozy Doris Lessing budzi bardzo silne kontrowersje, szczególnie wśród dość konserwatywnych widzów. W komentarzach często pojawiają się słowa oburzenia na taką ,,patologię”, w której dojrzałe kobiety romansują z nastolatkami, a w dodatku i jeden i drugi chłopak, to jednocześnie syn najlepszej przyjaciółki. No jak tak można! W końcu były dla nich jak rodzone matki, a tu taki skandal. Chore to i nienormalne! Cóż, dla niektórych z pewnością tego rodzaju związki nie mieszczą się w ich światopoglądzie, mnie tam jednak bardziej obchodzi kulejąca forma w jakiej przedstawiono całą (wcale nie tak kontrowersyjną moim zdaniem) sprawę.
Skomentuj