Grace Marks to autentyczna postać. Pochodząca z Irlandii, a mieszkająca w Kanadzie imigrantka była sądzona i skazana za zabicie swego pracodawcy i współudział w morderstwie gospodyni w domu, w którym pracowała jako służąca. Choć wszystko wydarzyło się w połowie XIX-go wieku, sprawa nadal budzi wiele wątpliwości i kontrowersji. Proces sądowy wykazał z niemal całkowitą pewnością, że Grace brała czynny udział w pozbawieniu życia dwojga ludzi wraz ze stajennym Jamesem McDermottem. Oboje zostali skazani na śmierć, ale tylko McDermott został powieszony. Służąca trafiła najpierw do zakładu dla obłąkanych, a potem do więzienia w Kingston. Uniknęła śmierci prawdopodobnie dlatego, że była bardzo młoda, ładna i przekonująco skromna i naiwna. Bardzo ważnym wątkiem w tej sprawie był także fakt, że Grace twierdziła, że zupełnie nie pamięta czasu, w którym miałaby dokonać zbrodni. Amnezja wyraźnie podziałała na jej korzyść. Podczas jej długiej odsiadki (została uniewinniona po trzydziestu latach) wiele osób spierało się o jej winę. To właśnie te wątpliwości oraz skomplikowana osobowość Grace, stały się kanwą powieści Margaret Atwood, której nowy mini-serial Netflixu jest bardzo udaną adaptacją. Produkcja jest tak dobra, że obejrzenie jej w całości zajęło mi tylko półtora doby (a to długie odcinki) i jest mi naprawdę przykro, że to już koniec. Mamy szczęście do netflixowych seriali tej jesieni.
2 komentarze