Pomiń zawartość →

Tag: Adrien Brody

Z serii „obejrzane przy jednym posiedzeniu”, czyli o 4. serii Peaky Blinders

W serialowym światku od dawna wiadomo kto stoi najwyżej w hierarchii, kto jest szefem wszystkich szefów, największym zakapiorem na dzielnicy i najgenialniejszym strategiem od czasów Napoleona. Po amerykańskiej stronie królem jest oczywiście Nucky Thompson, a po brytyjskiej, już czwarty sezon rządzi Tommy Shelby. Obu panów łączy potężny intelekt (odwrotnie proporcjonalny do niepozornej postawy) i ogromna determinacja we wspinaniu się po trupach do celu, czyli na sam szczyt gangsterskiej drabiny społecznej. Zarówno Thompson, jak i Shelby, pokazują, że nawet w tak niesprzyjającym środowisku jak kryminalne podziemie, makiaweliczna przebiegłość znaczy więcej niż potężne mięśnie czy celne oko strzelca. W ostatnim sezonie Peaky Blinders, Tommy Shelby po raz kolejny udowadnia, że nie ma sobie równych, nie tylko jeśli chodzi o Birmingham, czy Anglię, ale i Amerykę. Jego spotkanie z włoską mafią jest tak pasjonujące, że nie mogłam się odkleić od ekranu i obejrzałam całość dosłownie za jednym razem w ostatnią niedzielę. Wiem, że to późno i że już wszyscy widzieli, ale chciałam sobie zostawić tę przyjemność na czas, gdy nie będę niczym zajęta i będę mogła poświecić serii całą swoją uwagę. Opłaciło się :)

Komentarz

Tajemnice Manhattanu

Zachęcona fantastyczną lekturą, popędziłam do kina na jej filmową adaptację i niestety czekało mnie rozczarowanie. Nie zrozumcie mnie źle, film nie jest w połowie tak zły jak piszą użytkownicy Filmwebu, ale do elegancji i stylu książki naprawdę mu daleko. Gdybym nie znała literackiego pierwowzoru, pewnie bym się w fabule zupełnie pogubiła. Pełno tu skrótów i niejasności, których przyczyną jest zapewne niezdarne wycinanie najważniejszych wątków. Moje rozczarowanie jest chyba tak duże też dlatego, że to po prostu nie mogło się udać. Powieść Harrisona, będąca historią o opowiadaniu historii, nie działa tak dobrze w świecie obrazu i chyba nie ma co się na to oburzać. Trzeba by wynaleźć zupełnie nowy sposób opowiadania poprzez obraz, by odtworzyć stylową i mroczną atmosferę doskonałego czarnego kryminału, a reżyser, Brian DeCubellis aż takim geniuszem nie jest. Uważam, że Tajemnice Manhattanu to tak dobra proza, że powinien wziąć się za nią jeszcze raz któryś z największych reżyserów Hollywoodu, gdyż ta historia ma potencjał na Oskara.

Skomentuj

Colin Harrison, Tajemnice Manhattanu

Mam dość niemiłe doświadczenia z kryminałami i gdy zobaczyłam na okładce tej książki zapowiedź, iż jest to „stylowy czarny kryminał w duchu opowieści Raymonda Chandlera” byłam bardzo sceptycznie nastawiona do lektury. Ileż to razy reklamowano podobnie całkiem przeciętne i nudne jak flaki z olejem powieści? Na szczęście już po kilku akapitach wiedziałam, że w Tajemnicach Manhattanu (nie zrażajcie się tytułem) nie ma niczego przeciętnego czy nudnego. Ta książka mnie do siebie przykuła, wciągnęła i przemieliła na drobne kawałeczki. Przez nią na trzy dni zawiesiła wszelkie inne aktywności, wylogowałam się z życia zupełnie, by jak najszybciej dotrzeć do pasjonującego finału i poznać odpowiedź na piętrzące się w tekście pytania. Czytanie tego kryminału było jak oglądanie połączenia filmów Wolny strzelec i Siedem z dodatkiem doskonałego stylu i wielkomiejskiego blichtru. Takiej lektury się nie zapomina! Zachęcam tym bardziej, że do kin właśnie wchodzi adaptacja filmowa tej prozy, z Adrienem Brodym w roli głównej. Bardzo się cieszę na seans, bo dzięki niemu pozostanę dłużej w klimacie.

Komentarz

Grand Budapest Hotel

Kończymy dzisiaj tydzień absurdalny i wkraczamy w tydzień kulinarny. Wraz z nowościami (Więzy krwi i Tammy), w nadchodzących dniach cofnę się pamięcią do moich ulubionych filmów i książek o jedzeniu, ponieważ zdałam sobie sprawę, że kącik gastronomiczny już od dawna nie był zasilany nowymi tekstami. A dziś komedia Wesa Andersona, która ukazuje się właśnie na DVD. Dla fanów tego reżysera będzie to z pewnością zakup obowiązkowy, dla mnie niekoniecznie. Jest to film zachwycający pomysłowością i różnorodnością, który mimo widowiskowych fajerwerków i wielkich nazwiska, pozostawia widza (no dobra, mnie) zupełnie obojętnym na to co widzi na ekranie. Tak jednak chyba zwykle jest z baśniowo-absurdalnym fabułami, które są przede wszystkim formą i popisem umiejętności twórczych.

Skomentuj