Pomiń zawartość →

Tag: 50 twarzy Greya

Kathrin Lange, Serce w kawałkach (cykl Serce ze szkła)

Tym razem nie wahałam się zupełnie przed rozpoczęciem czytania cyklu od drugiego tomu, a nie jak powinno się to robić, czyli od pierwszego. Czytelniczki pani Lange zapewniły mnie, że każda część jest konstruowana według tego samego wzoru fabularnego, a bohaterowie tak często na początku odwołują się do zdarzeń z wcześniejszej części, że szybko można się zorientować w sytuacji. Przyznam, że choć podchodziłam do powieści z duża niepewnością, okazało się, że jest to naprawdę atrakcyjna propozycja, ale pod warunkiem, że czytelnik wie, czego się spodziewać. Może i poszukiwacze wielkich estetycznych uniesień i literackiego wyrafinowania kręcą na to nosem, ale za to młode czytelniczki, poszukujące mocnych wrażeń i wciągającej historii miłosnej, czegoś na weekendowy relaks, z pewnością się nie zawiodą.

Skomentuj

Kathryn Taylor, Barwy miłości. Czerwień

Po emocjach, jakich dostarczyła mi lektura Pięćdziesięciu twarzy Greya, nie sądziłam, że jeszcze kiedyś wrócę do podobnych literackich ekscesów. O infantylnej prozie E. L. James mam bardzo złe zdanie, dlatego tym bardziej zaskoczyła mnie lektura Czerwieni. Ta powieść to druga z cyklu Barwy miłości pozycja, jawnie inspirowana Greyem, ale na szczęście napisana w znacznie dojrzalszy, normalniejszy sposób. Czytając Pięćdziesiąt twarzy musieliśmy się rumienić nie tyle z powodu odważnych scen erotycznych, co z powodu nieudolności stylu autorki, co chwila wplatającej swoje ,,O jejku!” i ,,O rany!” w wypowiedzi głównej bohaterki. Przy lekturze Czerwieni możecie liczyć tylko na zdrowy rumieniec emocji.

Skomentuj

Pięćdziesiąt twarzy Greya

Zanim przystąpię do opisu moich wrażeń z wczorajszego seansu, wytłumaczę może dlaczego fenomen Greya tak działa mi na nerwy. Nie chodzi o to, że to koszmarnie zła literatura, synonim obciachu i grafomaństwa, który właściwie nawet literaturą nie powinien być nazywany (a jeśli tak, to instrukcja obsługi pralki to też sztuka). Nie chodzi też o to, że mam coś do osób posiadających odmienne preferencje seksualne od tych ogólnie przyjętych (film Sekretarka w końcu bardzo mi się podobał, a był dokładnie o tym samym). Niech się każdy okłada czym chce i z kim chce i nic mi do tego. Mogę nawet obejrzeć o tym film, czy przeczytać książkę, ale niech to będzie sensownie podane. No, ale do rzeczy, w tej całej szarej gorączce przeszkadza mi to, że osoby, które jej uległy, nie potrafią się przyznać do tego, że uległy czemuś obiektywnie słabemu, tylko idą w zaparte twierdząc, że one też czytają ważne książki. Czemu te panie nie chcą same przed sobą się przyznać, że to tylko rozrywka niskich lotów, coś użytkowego (wiadomo do czego służą zwerbalizowane kobiece fantazje o przemocy w seksie innym kobietom) i nie wartego zupełnie tych milionów wydanych na promocję. Czyżby aż tak było im miło po całych dekadach analfabetyzmu wreszcie poczuć czytelniczą więź z siostrami w Greyu? Czy ktoś naprawdę wierzy w to, że harlequin wydany nie w różowej, a w szarej okładce i nachalnie rozreklamowany, przestaje być tylko harlequinem?

2 komentarze