Pomiń zawartość →

Stranger Things – wrażenia po drugim sezonie (spojlery)

W tym roku przynajmniej serial Stranger Things miał z kim konkurować, ale IT nie jest nawet w połowie tak dobre jak produkcja Netflixa, oczywiście jeśli chodzi o odtworzenie realiów lat 80-tych. To, że druga osłona walki dzieciaków z zagrożeniem z innego wymiaru jest, podobnie jak pierwsza, bardziej w klimacie pokazywanej dekady niż same lata 80-te, że jest niemal parodią tamtych czasów, jest chyba dla mnie największą przeszkodą w zachwycaniu się serialem z resztą świata. Powiem wprost, druga seria Stranger Things nie robi na mnie wielkiego wrażenia i choć obejrzałam całość w dwa dni, ta produkcja nie trafiłaby nawet na listę dziesięciu najlepszych rzeczy jakie widziałam w tym roku. Dzieło braci Dufferów nadal uważam za zbyt wykalkulowane, na zimno podane i złożone z samych kalek kulturowych, co mam za wielkie pójście na łatwiznę. Choć oczywiście wiele rzeczy także mi się spodobało (inaczej nie dałabym w końcu rady obejrzeć choćby odcinka) to jednak niestety minusy przeważają.

Zacznę może od plusów, w którym największym jest zdecydowanie dziewczyńska siła. W przeciwieństwie do tego, co pokazano w filmowej adaptacji IT, dziewczyny z Hawkins nie czekają aż chłopaki ruszą im na ratunek i wolą brać sprawy we własne ręce. Eleven, a właściwie już Jane, może sobie siedzieć w leśnej chatce i udawać zagubione dziecko, ale gdy nadciąga prawdziwe zagrożenie, to ona jest tą, która obroni ludzi przed najazdem kłączopotwora z innego wymiaru. Nowa koleżanka chłopców, Max też nie daje sobie w kaszę dmuchać. Pokonuje kolegów w grach na automatach, jest mistrzem śmigania na deskorolce i wie jak powalić wielkiego agresora za pomocą strzykawki. No i nie zapominajmy, że jest mistrzem kierownicy:). Nancy, której przez większość czasu nie lubiłam, daje się w tej odsłonie poznać jako inteligentna młoda kobieta. Broni pamięci Barbary, a gdy przychodzi do strzelaniny, to ona bierze strzelbę do ręki, bo jej przystojny kolega nie ma pojęcia co się z tym robi. Warto też wspomnieć o mamie Willa, Joyce, dzielnie przypiekającej swego synka. To dopiero poświecenie dla dobra ludzkości. Ciekawie przedstawia się także wątek Kali, siostry Jane z laboratorium. Dziewczyna, oprócz magicznych mocy, ma swój własny gang zajmujący się nie tylko kradzieżami, ale i egzekucjami ludzi, którzy skrzywdzili maluchy w laboratorium. To już nie są dzieci, ale zabójcy wymierzający sprawiedliwość, a przewodzi im niepozorna nastolatka.

Doskonałym kontrastem dla pań, są panowie, którzy często zawodzą i którym trzeba pomóc. Podczas gdy ich koleżanki wydają się już całkiem dorosłe, oni bawią się plastikowymi figurkami i rozprawiają o tym, jak zrobić wypasioną zaczeskę. Bardzo męskie :)

Prawdziwą perełką tego sezonu jest jak dla mnie relacja Hoppera z Nastką/Jane. Rozbity, depresyjny, gburowaty policjant opiekuje się dziewczyną niemal przez rok, w tym czasie całkiem nieźle wywiązując się z roli ojca, w której tyle razy już zawiódł swoich synów. Ich kłótnie przy udziale supernaturalnych mocy Nastki to prawdziwe widowisko. Szyby się tłuką, talerze latają, nastoletni bunt.

Do plusów należy zaliczyć też całkiem ładnie pokazane pierwsze nastoletnie miłości, obrazujące szerszy kontekst bycia pomiędzy światem dzieciństwa i dorosłości. Niestety jest to też w pewnym sensie minus. Zupełnie inaczej patrzyłabym bowiem na nieśmiałe pocałunki podczas finałowego balu gimnazjalistów, gdybym wcześniej nie widziała tych dzieciaków w krwawej akcji. Szczególnie Jane razi fałszywą skromnością i nieśmiałością, do których (w moim subiektywnym odczuciu) nie ma już prawa po przygodzie w mieście, próbie zabójstwa, kradzieży i wielkim wejściu w stylu gwiazdy rocka, po którym wreszcie dołącza do przyjaciół z pierwszego sezonu.

Jeśli chodzi o minusy, to największym z nich jest przeestetyzowanie praktycznie każdego kadru. Esencja lat 80-tych jest zbyt gęsta w tym serialu. Za dużo idealnie odtworzonych (tylko większych) fryzur, mebli i gadżetów, pokazanych niestety w czyściutki i uporządkowany sposób, w jaki lubią to widzieć ludzie dwudziestego pierwszego wieku. Gdy do schludniutko zaaranżowanych zdjęć dochodzi jeszcze sos muzyczny z największych hiciorów dekady, a do tego zagrożenie z zaświatów przybiera realną formę potworów wyglądających niczym młodsze braciszki Obcego (tego od Nostromo), można mieć już dość.

Mało oryginalne nie są tylko potworniaki, ale i dzieciaki, nadal z uporem wpisujące się w swoje stereotypowe role. Gang łobuzów musi mieć w końcu swojego wesołka, marudę czy mądralińskiego. Lata 80-te pełne były takich fabuł i jak dla mnie już wystarczy, pora na coś nowego. Wielką przesadą jest to, że chłopcy, a potem i ich nowa koleżanka Max, sami się dodatkowo kategoryzują. Każdy z nich ma nie tylko umowną funkcję, której nazwy zaczerpnęli z gry, ale nawet gdy trzeba się przebrać na Halloween za pogromców duchów, jest dyskusja kto jakiej postaci odpowiada. Nie ma tu miejsca na oryginalność niestety.

Jak już narzekam to przy okazji przyznam, że aktorstwem również nie jestem zachwycona. Wiem, że to jeszcze dzieci, ale cóż, razi mnie jednowymiarowość (jednominowość) Millie Bobby Brown, która w scenach innych niż sceny walki nie za bardzo wie, co robić z twarzą. Do tego chłopiec grający Lucasa, Caleb McLaughlin sprawia wrażenie zupełnie zagubionego, a mały Will, Noah Schnapp, zupełnie nie potrafi pokazać dwoistości tego czym się stał jego bohater, przez co widz może się trochę zagubić pod koniec sezonu. Są tu też, jak dla mnie, rażące błędy castingowe. Może to ja mam coś z oczami, ale wy też chyba dostrzegacie, że Will i Mike wyglądają jak bliźniacy, a koledzy naszych dzieciaków to już dawno nie nastolatki, a dojrzali mężczyźni. Jakoś mi to zgrzytało przez cały sezon i nie pozwalało się wczuć. By być uczciwą, przyznam, że Gaten Matarazzo, grający Dustina, pozytywnie się wyróżnia na tle kolegów. Ma chłopak urok i charyzmę, niezbędne w tej pracy, które z nawiązką wynagradzają dość oryginalną urodę i interesujący stan uzębienia nastoletniej gwiazdy. No i przyszło mu grać ze zwierzem, więc trudno by było, by tym nie podbił serc widzów. Jeśli nawet ktoś jest odporny na urok dzieciaka, którym przygarnął gadziego przyjaciela, to z pewnością rozklei się na scenach z balu. Gaten zdecydowanie dostał najlepsze partie scenariusza :). Nawet ja się na chwilę wzruszyłam, a nawet nie lubię dzieci ani tej ckliwej muzyki :)

Ogólnie nie jestem zachwycona całą fabułą, na czele z mętnym zagrożeniem w różnych postaciach, które czai się niby w innym, ale już naszym wymiarze. Wiele w tym nielogiczności. Pozostaje mieć nadzieję, że następny sezon rzuci na całą sprawę więcej światła.

Podsumowując, obejrzałam, bo wszyscy oglądają i nie były to najgorzej spędzone godziny przed telewizorem, choć zachwytów nie ma.

Opublikowano w Seriale

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *