Pomiń zawartość →

Steve Jobs

Uważam, że to film wybitny, jednak podejrzewam, że największemu gronu potencjalnych odbiorców, czyli młodym ludziom zafascynowanym marką (pewno by chcieli, aby pisać ,,ideą”) Apple, bardzo się dzieło Boyle’a nie spodoba. W przeciwieństwie do nie tak odległej laurki z Ashtonem Kutcherem w roli głównej, ten film nie jest kolorową, świetlistą, gładko wchodząca w świadomość widzów reklamą plastiku i kabli. To raczej wyrafinowany dramat rozegrany na ludzkich emocjach, rzecz bardzo teatralna i przeznaczona raczej dla cierpliwych i wyrobionych widzów.

Tylko przełomowe momenty

Opowieść biograficzna może różnie wyglądać. Można prześliznąć się po temacie ukazując w telegraficznym skrócie inspirujące obrazki, jak to widzieliśmy w filmie Jobs (przyznam, że mnie zainspirowały), lub skupić się na istocie charakteru bohatera, oddać jego wewnętrzną prawdę, wymyślić taką fabułę, która najlepiej się temu przysłuży. Uważam, że w najnowszym filmie to się udało.

Steve Jobs

Zacznijmy od tego, że niby nic się nie dzieje, a jakie emocje! Spotykamy Jobsa za każdym razem zaledwie kilka minut przed konferencjami promującymi najnowsze osiągnięcia naszego mistrza marketingu i wzornictwa. Trzy wielkie momenty i trzy spojrzenia na ewolucję postaci, która sama siebie miała za najbardziej wpływową personę XX wieku. Akcja praktycznie ogranicza się do tego, że rozemocjonowany Jobs (Michael Fassbender) ma za chwilę wejść na scenę, dopina ze swoją ekipą wszystko na ostatni guzik, a tu nagle każdy czegoś od niego chce, sypią się na głowę niezałatwione prywatne i zawodowe sprawy. Szczególnie wyeksponowane są trzy wątki, czyli współpraca z pancerną Joanną Hoffman (Kate Winslet), relacja z córką Lisą i jej matką, a także przyjaźń z Wozniakiem (Seth Rogers). Rozmawiając z każdą z tych osób, Jobs ma okazję za każdym razem pokazań swoje nieco inne oblicze. Hoffman użera się z nim jak z krnąbrnym dzieckiem, którego umysł zawiesza się na niby nieistotnych szczegółach. Jest dzielna, nieustraszona i stanowcza, ale zwykle przegrywa ze specyficznie zniekształconą logiką geniusza. Lisa, którą poznajemy w wieku pięciu lat i której z początku Steve Jobs nawet nie uznawał za swoją córkę, dokopuje się z czasem (ale żmudnie, krok po kroku) do serca wyrodnego ojca. Z Wozniakiem jest sprawa chyba najtrudniejsza, bo choć to duży facet, jest bardziej wrażliwy niż kobiety w życiu Jobsa, a do tego zna go najdłużej i najlepiej, przez co wie gdzie uderzyć, by najbardziej bolało. To są szczególnie porywające momenty tego filmu, które na długo zapadają w pamięć.

Danny Boyle pokazał nam portret człowieka bardzo uszkodzonego, którego ustawienia początkowe były bardzo wadliwe. Dzięki fantastycznie wyważonym i celnym kwestiom, którymi Fassbender miota w ludzi jak pociskami, ale z zimną precyzją, dowiadujemy się wreszcie jakie mogły być prawdopodobne przyczyny jego wszelkich defektów, skąd się wzięła obsesja kontroli, ten słynny perfekcjonizm, ale też niemal patologiczny brak wszelkich uczuć.

Coś więcej niż podobieństwo

Jedyne co wiedziałam przed seansem, to że Fassbender się popisał i że praktycznie każdy krytyk jest pewny, że dostanie za tę rolę Oscara (spokojnie, jeszcze Makbeta nie widzieliśmy). Zżymałam się na to, gdyż nie darzyłam do tej pory tego aktora jakąś szczególną sympatią. Jak dla mnie ma on ten rodzaj niczym nie wyróżniającej się fizjonomii, którą trudno zapamiętać. Taki tam rudzielec do nikogo nie podobny. Nawet jego występ we Wstydzie nie zrobił na mnie większego wrażenia. Tym razem jednak było zupełnie inaczej. Fassbender pokazał niesamowity talent, intuicję i charyzmę. Z wielkim wdziękiem i wyrachowaniem eksponuje bardzo oszczędną, acz dosadną mimikę. Sprawia, że potrafimy polubić i zrozumieć tak wielkiego manipulatora i uparciucha jakim bez wątpienia był prawdziwy Steve Jobs. No i zupełnie bez znaczenia jest to, że nie jest do oryginału bliźniaczo podobny, tak jak Ashton Kutcher. Mam nawet wrażenie, że specjalnie wzięto do filmu jednego z najlepszych żyjących aktorów (w opinii wielu widzów i krytyków), by pogrążyć jednego z najgorszych. Fassbender potrafi to, co jest nadrzędnym celem aktora, czyli stworzyć iluzję. Poddajemy się jego czarom bez oporów, do tego stopnia, że mimo szaleństw kamery i teatralności przedstawienia, mamy często wrażenie, że patrzymy na dokument.

Steve Jobs

Nie muszę chyba pisać o tym, że Kate Winslet jest tu równie wspaniała, co jej ekranowy partner. Nic tylko podziwiać, że ten chodzący symbol seksu, ikona współczesnej kobiecości i obok Meryl Streep najlepsza aktorka na świecie, nie wahała się po raz kolejny oszpecić dla roli. Jest magnetyzująca, przekonująca i momentami można się jej bać bardziej niż Jobsa. Tych dwoje to najwięksi profesjonaliści w swoim fachu i aż miło patrzeć jak koncertowo się wywiązują z powierzonego zadania.

Na koniec powtórzę jeszcze, że Steve Jobs nie jest filmem dla każdego. To dziwny obraz, jego akcja toczy się w klaustrofobicznych pokojach, roboczych zapleczach i na jakiś industrialnych korytarzach, dużo mówią i gestykulują, dużo chodzą, mało wychodzą, ale emocje są większe niż podczas oglądania dwugodzinnych akcyjniaków.

Opublikowano w Filmy

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *