Miłośc poza czasem
Film w reżyserii Elise Girard wnosi powiew świeżości do tych tak licznych ostatnio narracji dotyczących Japonii. Widzimy kraj od zupełnie innej strony, a do tego opowiadana na jego tle historia miłosna również jest orzeźwiająco oryginalna. Osobiście kocham takie filmy. Choć sama jestem osobą niezbyt spokojną, kulturalną czy wyważoną, na zasadzie kontrastu najbardziej odpowiadają mi historie o bohaterach takich jak tutaj, czyli reprezentujących najwyższą kulturę, zarówno jeśli chodzi o intelekt, jak i maniery czy ogólne obycie. Sidonie w Japonii to ulga dla skołatanych nerwów, uczta dla oczu i najpiękniejsza laurka dla Kraju Kwitnącej Wiśni jaką ostatnio widziałam.
Sidonie Perceval (Isabelle Huppert) to znana francuska pisarka, która podróżuje do Japonii w ramach promocji wznowienia swojej pierwszej powieści. Ma tam spędzić kilka dni, obwożona przez japońskiego wydawcę Kenza Mizoguchiego (Tsuyoshi Ihara). I choć ona jest bardzo francuska, ze swoją pewnością siebie i bezpośredniością, a on znów po japońsku cichy, szorstki i wycofany, rodzi się między nimi bardzo szybko niezwykłe uczucie.
Najbardziej mnie ujęło to, że bohaterowie są od początku w pozytywnej relacji, do której nie zakrada się nic przykrego. Przecież i w życiu się takie zdarzają, a jakoś mało ich na ekranie. Nie ma dramy, histerii, kłamstw. No chyba, że za dramatyczne można uznać zjawianie się ducha zmarłego męża pisarki. Wiem, że niektórych widzów aż taka prostota realizacji może razić, ale mnie wzruszyły wszelkie ukazene w tym filmie sceny bliskości. Szczególnie, że to bardzo dojrzali ludzie (Isabelle Huppert ma wszak już siedemdziesiąt lat), a jednak patrząc jak się pierwszy raz biorą za ręce, myśli się o dziecięcej niewinności.
Piękno w prostocie i ciszy
Sidonie w Japonii nie zachwyca fajerwerkami efektów specjalnych. Wprost przeciwnie, użyte w produkcji środki są bardzo tradycyjne. Siłą tego obrazu jest spokój, elegancja i klasa, którą reprezentują zarówno niesamowite japońskie krajobrazy, jak i bogini francuskiego kina. Huppert kolejny raz udowadnia, że potrafi zagrać absolutnie wszystko. Ma tyle charyzmy i czaru, że bez problemu możemy uwierzyć w to, że patrzymy na młodą, przedwcześnie owdowiałą pisarkę, mającą jeszcze wiele sercowych przygód przed sobą. U niej wszystko jest klasą, od cudownie oszczędnej mimiki, do stroju czy pozy jaką przyjmuje przy stole. Do tego to oryginalne zestawienie jej i Japonii, która nie jest tym dobrze znanym krajem z kolorowej pocztówki. Nie ma wizyty w barze sushi, przycinania bonsajów czy zabawy na jednym z niezliczonych świąt. Jest miejska dżungla nocą, pusta światynia, cudownie zielona wyspa, spacer po wyludnionej plaży czy spokojne siedzenie na ławce w parku. Balsam dla skołatanej duszy.
Jednym słowem polecam każdemu i nie przejmujcie się za bardzo zwariowaną historią z duchem czy oldschoolowym greenscreenem. Do tylko skromne ozdoby.
Komentarze