Pomiń zawartość →

Sarah Knight, Magia olewania. Jak przestać spędzać czas, którego się nie ma, z ludźmi, których się nie lubi, robiąc rzeczy, których się nie chce robić

Po Magii sprzątania Marie Kondo, przyszedł czas na Magię olewania. Nie dajcie się zwieźć, gdyż nie jest to tylko parodia poradnika japońskiej mistrzyni domowych porządków, ale całkiem praktyczny instruktaż przejmowania kontroli nad własnym życiem. Oczywiście trochę iskierek radości z metody KonMari też tu znajdziecie, gdyż autorka wypróbowała magię równo ułożonych ubrań i stojących na baczność skarpetek na sobie, co zainspirowało ją do pójścia krok dalej. Jako zapalonej minimalistce, bardzo podobają mi się jej pomysły na to, by, podobnie jak porządkujemy domy, usuwając z nich zbędne rzeczy, tak samo możemy uporządkować własne życie, pozbywając się nadmiaru spraw i ludzi, którzy zwyczajnie nas nie obchodzą, lub nie obchodzić powinni. Jeśli jeszcze to Was nie zachęciło, to spieszę donieść, że oryginalny tytuł tego poradnika brzmi The Life-Changing Magic of Not Giving a F*ck. Sympatycznie, prawda?

Olewanie jako stan duchowego oświecenia

„Odpuszczanie sobie oznacza zmniejszenie mentalnego bałaganu i wyeliminowanie z życia irytujących ludzi i rzeczy. Zyskujesz za to przestrzeń pozwalającą się cieszyć wszystkim tym, na czym ci zależy”.

Brzmi obiecująco, ale jak się za to zabrać? Pięknie by było olać wszystko i wszystkich, ale jak to zrobić by nie pogrążyć się w oceanie poczucia winy lub nie zrobić komuś przy okazji większej emocjonalnej krzywdy. Możliwe, że tak jak ja, od lat szukacie rozwiązania tego dylematu, zazdroszcząc w cichości ducha każdemu, kto posiadł cudowną moc olewania. Osobiście znajduję się na przeciwległym biegunie, czyli przejmuję się wszystkim za bardzo i staram się zadowolić każdego, co rzadko kończy się dla mnie dobrze. Będąc miłym, pomocnym i gotowym na każde wezwanie (czy to w pracy, czy w życiu rodzinnym) łudzimy się wizją odwzajemnionych przysług i wielkiej sympatii, a dostajemy najczęściej lekceważenie, brak szacunku, wyczerpanie psychiczne i fizyczne oraz zero czasu na to, na czym naprawdę nam zależy. Oczywiście, odkąd zdałam sobie sprawę z tego, że jestem zaprzeczeniem mistrzyni olewania, staram się nad sobą pracować. Od zeszłego roku konsekwentnie odcinam się od tego, co mi nie służy, głównie od narcystycznych znajomych i dodatkowych obowiązków szargających moje, i tak już nadwątlone, nerwy. Idzie opornie, ale jakoś idzie. Mam nadzieję, że dzięki temu żartobliwemu poradnikowi pójdzie sprawniej.

Tak jak w każdym dobrym instruktarzu, autorka przeprowadza nas przez kolejne stadia wtajemniczenia w wielką ideę olewania. Nie mamy przecież magicznego pstryczka, który pozwoliłby nam od tak po przełączeniu nie przejmować się na przykład szantażem emocjonalnym członka rodziny, czy leniwym współpracownikiem. Plan Sarah Knight obejmuje stopniowe zmiany, poprzedzone każdorazowo decyzją co chcemy olać, a na czym nam zależy. Od tego prostego wyboru (w gruncie rzeczy nie do przecenienia) zależy powodzenie całego projektu. Następnie przechodzimy do czterech najważniejszych kategorii (pamiętacie grupy rzeczy Marie Kondo), czyli do rzeczy, pracy, przyjaciół, znajomych i obcych oraz do rodziny. Kolejność nie jest tu przypadkowa i najlepiej ją zachować, gdyż, jak uprzedza autorka, zabranie się od razu za kategorię rodzinną, może się skończyć katastrofą. Po dokonaniu niezbędnych podziałów i decyzji, przechodzimy do konkretnych przykładów. Otrzymujemy dokładne instrukcje, często poparte wykresami, które nie dość, że są niezwykle pouczające, to jeszcze bardzo zabawne (nie ma olewania bez poczucia humoru!). Jeśli więc nie wiecie jak się wykręcić od uczestnictwa w kolejnej dołującej imprezie rodzinnej, nie widzi wam się wydawanie sporej sumki na ślub kuzyna trzeciego stopnia, lub nie wiecie jak się wymigać od zakupu, do którego nakłania was znajomy, pani Knight z pewnością wam pomoże. W dodatku możecie zainspirować się przykładem wcielania jej zasad w życie, czyli poczytać o tym jak przemęczona korposzczurzyca, stała się niezależnym, pracującym tylko dla siebie przedsiębiorcą,w dodatku wyspanym i szczęśliwym.

Zero Żalu

Kluczem do powodzenia całej tej nauki olewania tego, co nam ciąży, jest metoda Zero Żalu. Podejmujemy decyzję o tym, co możemy olać, a czego absolutnie nie, i już nigdy więcej nie wracamy do roztrząsania tej kwestii. Zero Żalu to brak poczucia winy, wyrzutów sumienia czy nieprzespanych z nerwów nocy, bo ,,może jednak powinniśmy kolejny raz poświecić swój czas, energię lub pieniądze na coś, o co nas poproszono”. Oczywiście, nie od razu można się stać mistrzynią olewania, a wdrażanie Zero Żalu do codziennego życia też nie jest łatwe. Pomaga jednak rozmyślanie nad naszym życiowym budżetem, podliczanie zysków i strat z odpuszczania tego co nam szkodzi i ciąży, skrupulatne sumowanie pozyskanego czasu i środków, które można znacznie lepiej dla siebie spożytkować. Doba każdego z nas ma w końcu tylko 24 godziny, mamy skończoną ilość energii i pieniędzy na koncie, zatem jeśli te nasze środki przeznaczymy na jedno, to już ich zabraknie na coś innego. Z tej perspektywy wprowadzanie zasady Zero Żalu jest znacznie łatwiejsze.

Sama osobiście stosuję Zero Żalu od jakiegoś czasu i pomaga. Lubię sobie myśleć tak jak autorka, że coś jest kosztem czegoś, na przykład praca na etacie to zszargane zdrowie i zero wolnego czasu, przykre spotkanie z toksycznymi ludźmi to bezsenność i nerwy przez tydzień, a rodzinne wakacje to już czasem i farmakoterapia :). Zamiast tego lepiej olewać i podliczać zyski na koncie budżetu naszych czasowych, energetycznych i pieniężnych środków, bo przecież mając w nosie to, czego i tak nie chcemy robić, zyskujemy oceany wolnego czasu i pieniędzy na lektury, chodzenie do kina, zajadanie fistaszków na kanapie czy spacery z psem. Zero Żalu i rachunek jest prosty.

W tym poradniku bardzo spodobało mi się też to, że autorka nie daje się ponieść i nie zaleca totalnego olewania. Przestrzega na każdym kroku przed staniem się zołzą czy dupkiem i zaleca wielką ostrożność przy wyborze spraw, które możemy lub których nie powinniśmy olewać. Nie można też pominąć jej wielkiego poczucia humoru oraz pomysłowości (z jej patentu ,,osobistych zasad”, kończącego każdą dyskusję, na pewno skorzystam przy rodzinnym stole i dyskusjach o wegetarianizmie). Jestem pewna, że nieraz szczerze się uśmiejecie podczas lektury lub też zdziwicie jak proste są najskuteczniejsze patenty.

Magię olewania polecam w sposób szczególny minimalistom i wszystkim fanom Marie Kondo, którzy już uporządkowali domową graciarnie i chcą przejść do trudniejszych zadań z odgracaniem życia.

PS. Na zdjęciach moi dwaj mistrzowie olewania, od których codziennie uczę się jak się nie przejmować. Kot Fiflak olewa na przykład aktywność fizyczną, mokre karmy i ciszę nocną, a pies Krakers olewa zakaz gryzienia dzieci, seniorów i palaczy, jak również nasze prośby o nieujadanie przy drzwiach i niejedzenie zapasów ludzkiego jedzenia. Obaj panowie na swoim olewaniu dużo zyskują i dobrze się mają.

Opublikowano w Książki

2 komentarze

  1. „Zero Żalu i rachunek jest prosty.” – lepiej nie dało się podsumować tej książki. Nie wiedzieliśmy czego spodziewać się po „Magii olewania”, ale książka jest absolutnie świetna, napisana z wielkim humorem, a podchodząc do zawartych w niej rad z rozsądkiem można naprawdę dobrze poukładać swoje życie. Tak, jak mieszkanie z Marie Kondo. ;) Świetna recenzja – jak zawsze u Ciebie z resztą. ;)

  2. Ola Ola

    Dziękuję za komentarz i miłe słowa :)
    Bardzo mnie cieszy, że zwolenników metody Zero Żalu jest coraz więcej. To nawet ładnie się łączy z metodą KonMarie, zwyczajnie Zero Żalu po Rzeczach i dom jest czysty, a życie uporządkowane :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *