Pomiń zawartość →

Madam Secretary

Po niefortunnym zejściu z tego świata poprzedniego sekretarza stanu (tajemnicza sprawa będzie się ciągnąc przez całą serię) prezydent USA decyduje się na powierzenie tej funkcji swojej wieloletniej przyjaciółce Elizabeth McCord (Téa Leoni). Ta piękna i sympatyczna kobieta jest nie tylko wykładowcą nauk politycznych, ale ma także dwudziestoletni staż jako analityk CIA. Jej przenikliwy umysł i wdzięk osobisty mają odtąd pomagać ojcu najwspanialszego narodu na świecie w polityce zagranicznej. Co odcinek Elizabeth dokonuje cudów, zażegnując kolejne międzynarodowe konflikty.

Nie tylko dramat polityczny

Madam Secretary idzie ścieżką wytyczoną już przez serial Żona idealna (którego osobiście nie mogę znieść). Oprócz zawodowych zmagań, sporą część fabuły zajmują też osobiste dylematy i życie rodzinne głównej bohaterki, co moim zdaniem jest najsłabszą stroną nowej produkcji. Kariera naukowa męża pani sekretarz, podstarzałego, niemal archetypicznego księcia z bajki, którego gra Tim Daly, jest tak samo nieciekawa jak wybryki trójki ich inteligentnych, ale krnąbrnych dzieciaków. Co odcinek musimy patrzeć na ,,męki” sekretarskiej rodziny, która musi jakoś dostosować się do nowych warunków jakie stwarza ważne stanowisko pani domu.

Wbrew pozorom, to nie życie zawodowe, czyli wielka polityka, ani też dzieci i mąż, stanowią tu centrum całej intrygi. W tym wysilonym i niby dynamicznym widowisku najbardziej liczą się towarzyskie koneksje pani sekretarz. Co by się nie działo, jakie by formalne drogi nie zostały wytyczone, i tak trudne sprawy załatwia się po cichu i po znajomości. Dzięki długiej karierze w CIA Elizabeth ma wiele interesujących i cennych kontaktów, a co ważniejsze, ma także bardzo długą listę dłużników, którzy teraz (czasem nawet wbrew swej woli) dopomagają jej w ratowaniu świata i ,,amerykańskiego stylu życia”. Swoją drogą, to trochę niepokojące, że tam gdzie to naprawdę potrzebne, agent może więcej niż jedna z najważniejszych osób w państwie.

Téa Leoni i Tim Daly
Téa Leoni i Tim Daly

To kobiecy świat!

Prawdopodobnie niedługo zakończę moją przygodę z tym serialem, ponieważ jego ciepła atmosfera wydaje mi się zupełnie niewiarygodna. Owszem, pani sekretarz jest błyskotliwa i inteligentna, ma duże doświadczenie i polityczny instynkt, ale i tak albo musi załatwiać sprawy po cichu przez znajomych, albo dyplomatycznie uciekać się do swojego kobiecego wdzięku, wyczucia i delikatności. Podejrzewam, że ten serial miał pokazać jak silne i niezależne potrafią być kobiety w polityce, że nie brak im niczego w porównaniu z mężczyznami na tych samych stanowiskach, ale ja widzę na ekranie coś zupełnie innego. Widzę przede wszystkim bardzo ładną kobietę na tle ogrów w szarych garniturach, która zadziwia rozmówców każdym zdaniem potwierdzającym to, że nie jest tylko głupią blondynką (to już chyba powinno być oczywiste). Nie przypominam też sobie (poza Skandalem), żeby męskich polityków pokazywano w kontekście troski o rodzinę lub zajadających lody pod koniec dnia. Nocne rozmowy z dzieciakami i mężem, odbywające się najczęściej w kuchni, to też jakieś takie kobiece. Coś mi się wydaje, że serial powinien się nazywać nie Madam Secretary, ale Matka i żona w średnim wieku, która przypadkiem pełni ważną funkcję polityczną.

Madam Secretary

Sekretarz przegrywa z konkurencją

Zaczęłam oglądać ten serial ponieważ brakowało mi Skandalu i House of Cards, a Boss, który bardzo na ten brak pomagał, także skończył się nim się obejrzałam (co opłakuję do dziś; Jak to nie zrobią kolejnej serii!?). Niestety Madam Secretary to totalne rozczarowanie. Jakbym oglądała jakieś słodko-pierdzące Siódme niebo, tyle że ci rodzice są nawet świętsi od pastorostwa. No i strasznie mnie wkurza ta wszechobecna amerykańska propaganda. Momentami ma się wrażenie, że produkcja powstała na zamówienie rządu. Pani sekretarz zawsze udaje się ugrać swoje, przechytrzyć władców innych państw, a przy okazji usprawiedliwić wiele, wcale nie fikcyjnych, amerykańskich posunięć, na przykład na Bliskim Wschodzie.

Całość wydaje się wyprana z emocji i bez polotu, choć dobrze przemyślana i z pewnością odpowiednio sfinansowana. Nie ma tu ani tego seksapilu i dynamiki, którymi buzuje Skandal, ani też makiawelicznej szarady jak w House of Cards. A już samej Leoni naprawdę daleko do Robin Wright czy grającej w Bossie Connie Nielsen, a to przecież dla nich oglądamy polityczne dramaty. No trudno, musi mi wystarczyć na razie kolejny nieudany sezon Homelanda i nowo odkryte przeze mnie Układy.

Opublikowano w Seriale

Komentarz

  1. OGlądam tyle seriali, że w tym roku dałam sobie spokój z nowościami. Ale nawet żaden mnie jakoś bardzo nie przekonał. Może poczekam na zamówienia sezonów i wtedy się za jakiś wezmę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *