Pomiń zawartość →

Hobbit: Pustkowie Smauga

W ciągu 2 godzin i 40 minut tego filmu nieskończoną ilość razy moje powieki opadały w sennym otępieniu, ale dzielnie walczyłam o to by dotrwać do końca drugiego Hobbita. Nie była to łatwa walka (to kino familijne, ale prawdę mówiąc nie wiem jak młodsi widzowie dają radę) ponieważ Peter Jackson bardzo się postarał o to by zamęczyć i skonfundować widzów dłużyznami i całymi wątkami, których na darmo szukać w wersji książkowej. Wciąż intensywnie myślę, co mogłoby uratować ten film bez jakiejkolwiek kompozycji czy logiki i doszłam do wniosku, że to zwyczajnie nie powinien być film tylko muzyczno-filmowe impresje jedynie zainspirowane Tolkienem. Gdyby coś takiego widniało na plakatach, nie czułabym się aż tak bardzo zawiedziona.

Nie przeczę, że pod względem wizualnym nowy Hobbit to perfekcja. Zdjęcia są wspaniałe; cała scenografia, charakteryzacja i efekty komputerowe wypadły naprawdę znakomicie. Przeszkadza mi jednak to, że właściwie niczego poza tym nie ma w tej wydmuszce. Postaci są milczącymi przez większość czasu pacynkami, przemieszczającymi się z miejsca na miejsce. Niby jest tępo, ale jednak nudą zawiewa z ekranu. Bilbo Baggins (Martin Freeman) i krasnala kompanija jadą konno, płyną w beczkach, skradają się, wspinają i maszerują, ale jakoś niewiele z tego wynika. Co z tego, że się napatrzyłam na malownicze krajobrazy Nowej Zelandii. Chciałam zobaczyć film przygodowy, a nie dokument przyrodniczy. Pustkowie Smauga nie nadaje się do puszczanie w kinach. Powinno od razu trafić na ekrany telewizorów i być oglądane (jak większość cudów Discovery) w niedzielne przedpołudnie.

Liczyłam na to, że może chociaż Martin Freeman jakoś poratuje sytuację, ale ten zdolny aktor nie ma zwyczajnie czego grać. Udekorowany plastelinowymi małżowinami usznymi i olbrzymimi stopobutami, ciągle sprawia wrażenie panicznie przestraszonego, nawet w scenach potencjalnie nie strasznych. Żal mi go było normalnie, zresztą reszty krasnali także. Po co kłamać, że w tym filmie grają aktorzy, skoro tak naprawdę podziwiamy najczęściej ogrom włosia (już nawet Planeta małp dawała aktorom większe pole do popisu). Reklama szamponu skrzyżowana z filmem reklamującym turystykę nowozelandzką i tyle.

Zastanawiacie się zapewne, po co w takim razie do samego końca wgapiałam się wytrwale w ekran. Dla Cumberbatcha oczywiście! Aktor wcielił się w smoka prawie tak dobrze jak wciela się w genialnego Sherlocka Holmesa. To nic, że nie widać twarzy (cyfrowy smok naprawdę się udał), jest za to głęboki, przeszywająco przerażający głos cierpliwego i mściwego szaleńca. Może trzecia część powinna być tylko o smoku, skoro i tak nie trzymamy się fabuły książkowej. Taki film chętnie bym obejrzała, ponieważ tylko Smaug wydał mi się prawdziwą żyjącą, głęboką postacią z krwi i kości.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

  1. yooz yooz

    Odniosłem wrażenie, że Jackson specjalnie odszedł od fabuły książki w wielu miejscach, by było więcej akcji, więcej machania mieczem, więcej biegania – ale niekoniecznie coś z tego wyniknęło pozytywnego. Kilka scen wyraźnie pod aktorów (Evangeline Lilly, skądinąd lubiana przeze mnie ale motyw z ratowaniem Kiliego – pfffff), kilka scen totalnie nie wiadomo skąd (atak orków na miasto leśnych elfów, atak orków na Laketown), kilka scen obliczonych na podkręcenie akcji gdzie może mroczna i tajemnicza atmosfera byłaby bardziej wskazana (ucieczka w ZAMKNIĘTYCH beczkach, Mirkwood jakiś taki żadny…). Jestem fanem Tolkiena, Jacksona również, ale wyszedłem z kina po prostu zbulwersowany…

  2. Perfekcja pod względem efektów specjalnych? Oczywiście. Tylko ich ilość i natłok staje się nie do zniesienia. Kreacje aktorskie nie specjalne. Mam wrażenie, że Jackson startuje w jakiejś konkurencji, gdzie wygrywa ten kto określoną ilość stron książki zekranizuje w jak najdłuższym czasie. Ogólnie mimo wszystko rozczarowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *