Pomiń zawartość →

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri

Ten film powoli w człowiek wrasta. Obejrzałam i nie od razu byłam pod wielkim wrażeniem. Zastanawiałam się nawet, za co te wszystkie nagrody. Po tygodniu przyłapuję się coraz częściej na myśleniu o tej dziwnej historii, a szczególnie o jej bohaterce. Trzy bilbordy mają drugie i trzecie dno, mienią się znaczeniami i z pewnością są jednam z tych filmów, które dla każdego widza mówią o czymś innym. Dla mnie jest to uniwersalna opowieść o pragnieniu zemsty, zadośćuczynieniu, sprawiedliwości, które jako jedyne mogą ukoić zbolałe serce matki. Wiem, że niektórzy widzą tu grecką tragedię czy czarną komedię, a dla mnie to samo życie i postaci z krwi i kości, zanurzeni w świecie, w którym tylko przemoc może przywrócić kosmiczną równowagę.

Jasny przekaz do pana szeryfa

Awantura w małym miasteczku Ebbing w stanie Missouri zaczyna się od tragicznego wydarzenia, jakim było porwanie i brutalne zamordowanie nastolatki połączone z gwałtem. Pół roku po tym wydarzeniu, lokalna policja nadal nikogo nie aresztowała za tę zbrodnię, nie ma żadnego podejrzanego i ewidentnie stróże prawa nie mają już ochoty na prowadzenie tego śledztwa lub przekracza ono ich możliwości. Jakby nie było, zrozpaczona matka ofiary, Mildred Hayes (Frances McDormand) nie jest gotowa by tak łatwo opuścić i w przypływie desperacji postanawia wziąć sprawy we własne ręce. By zmusić policję do działania, wynajmuje trzy duże tablice ogłoszeniowe przy jednej z dróg do miasteczka i umieszcza na nich zapytanie do szeryfa Billa Willoughby’ego (Woody Harrelson) o to, dlaczego nadal nikt nie odpowiedział za śmierć jej córki. Bilbordy dzielą miasteczkową społeczność. Część mieszkańców rozumie matkę i jej gniew, a w innych jej przydrożne przesłanie wzbudza nienawiść i jawnie okazywaną wrogość. Mildred liczyła na to, że zwróci uwagę na sprawę, o której powoli zapominano i zdecydowanie jej się to udało. Co więcej, umieszczenie kontrowersyjnych słów na tablicach będzie tylko początkiem jej radykalnych działań.

Najwięcej potyczek (słownych i nie tylko) stoczy oczywiście z szeryfem Willoughby, który wbrew pozorom jest naprawdę ciekawym człowiekiem, w dodatku w wyjątkowo tragicznej sytuacji. Ich rozmowy to doskonale napisane, intrygujące i głębokie dialogi, choć przypominają zwykłe sąsiedzkie dyskusje czy kłótnie. Nie dajmy się jednak zwieźć, te słowa mają moc.

Ciekawie przedstawia się także konflikt Mildred z oficerem policji Jasonem Dixonem (Sam Rockwell), wyjątkowo niesympatycznym maminsynkiem, który rzadko bywa trzeźwy, jest homofobem i rasistą, a do tego nie ma żadnych oporów przed stosowaniem przemocy fizycznej. Młody prostak z odznaką kontra starsza zrozpaczona i wściekła kobieta w żałobie stanowią wybuchowy ekranowy duet, rozwijający się w nieoczekiwanym kierunku.

McDormand oskarowym pewniakiem

Jeśli nie ona, to już nie wiem kto powinien dostać w tym roku nagrodę. Aktorkę obsadzono nawet lepiej niż w znakomitej Olive Kitteridge, choć to także dotarło do mnie po czasie. Jej Mildred Hayes jest twardą babką, która rozwiodła się z damskim bokserem, samotnie wychowywała dwójkę dzieci i pochowała jedno z nich. Mimo tego przejawia niesamowity hart ducha, odwagę i determinację. W dodatku Mildred ma wyjątkowe poczucie humoru, błyszczące w zupełnie nieoczekiwanych momentach. Nigdy nie wiadomo, kiedy można się spodziewać kolejnej perełki (mnie najbardziej spodobała się jej wymiana zdań z księdzem oraz rozmowa z nową partnerką byłego męża). Dzięki McDormand niejedna kobieta patrząca na jej odważne poczynania, może poczuć z nią łączność. Szczera i inteligentna, choć przeciętna i na pewno nie piękna, twarz aktorki to wspaniałe antidotum na aktorskie beztalencia jakie często widzimy na ekranach ostatnimi czasy.

Mam nadzieję, że Frances McDormand dostanie Oskara także dlatego, że jej postać i cały film są przeciwstawieniem się głupocie wąskich, szowinistycznych, męskich umysłów. Klimat społeczny i polityczny jest taki, że z pewnością przydałoby się wyróżnienie dla tego aspektu sztuki filmowej.

Po prostu ludzki

Tak jak wcześniej napisałam, ciągle wracam myślami do Trzech bilbordów, zawieszając nad poszczególnymi scenami i postaciami. Ta historia wydaje mi się coraz bardziej prawdziwa i taka szczera. Ujmuje mnie to, jak pokazuje się tu nie tylko miłość, relacje rodzinne, ale i przemoc, bardzo nieszablonowo potraktowaną. Wiem, że nie jestem w swych sądach szczególnie poprawna, ale uważam, że sprawiedliwość musi być i dlatego całym sercem byłam za krucjatą Mildred.

Niesamowity jest też sposób, w jaki ukazano całą społeczność Ebbing. Ci ludzie porozumiewają się na kilku różnych płaszczyznach, raz prowadząc ze sobą wojnę, a raz stając poza sobą w danej sytuacji, by przeanalizować co się z nimi dzieje. Nikt nie jest jednowymiarowy i prosty, każdy jakoś ewoluuje i w tym jest największa siła tego filmu.

A oprócz tego warto obejrzeć ten film dla scen z Peterem Dinklage (spróbujcie się nie wzruszyć), dla Mildred opierniczających dzieciaki przed szkołą i dla wybuchowych scen z ABBĄ w tle. Niby nic się tu nie dzieje, a jednak Trzy bilbordy warto obejrzeć i ze trzy razy by w pełni je docenić.

Opublikowano w Filmy

3 komentarze

  1. kagar kagar

    „Troje dzieci” ?
    Chyba wkradł tu się jakiś błąd.

  2. Ola Ola

    Dzięki za czujność :) Już poprawione.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *