Pomiń zawartość →

Alias Grace

Grace Marks to autentyczna postać. Pochodząca z Irlandii, a mieszkająca w Kanadzie imigrantka była sądzona i skazana za zabicie swego pracodawcy i współudział w morderstwie gospodyni w domu, w którym pracowała jako służąca. Choć wszystko wydarzyło się w połowie XIX-go wieku, sprawa nadal budzi wiele wątpliwości i kontrowersji. Proces sądowy wykazał z niemal całkowitą pewnością, że Grace brała czynny udział w pozbawieniu życia dwojga ludzi wraz ze stajennym Jamesem McDermottem. Oboje zostali skazani na śmierć, ale tylko McDermott został powieszony. Służąca trafiła najpierw do zakładu dla obłąkanych, a potem do więzienia w Kingston. Uniknęła śmierci prawdopodobnie dlatego, że była bardzo młoda, ładna i przekonująco skromna i naiwna. Bardzo ważnym wątkiem w tej sprawie był także fakt, że Grace twierdziła, że zupełnie nie pamięta czasu, w którym miałaby dokonać zbrodni. Amnezja wyraźnie podziałała na jej korzyść. Podczas jej długiej odsiadki (została uniewinniona po trzydziestu latach) wiele osób spierało się o jej winę. To właśnie te wątpliwości oraz skomplikowana osobowość Grace, stały się kanwą powieści Margaret Atwood, której nowy mini-serial Netflixu jest bardzo udaną adaptacją. Produkcja jest tak dobra, że obejrzenie jej w całości zajęło mi tylko półtora doby (a to długie odcinki) i jest mi naprawdę przykro, że to już koniec. Mamy szczęście do netflixowych seriali tej jesieni.

Na kozetce u pana doktora

W momencie gdy rozpoczyna się akcja serialu, Grace (Sarah Gadon) nie jest już młodą dzierlatką, a dojrzałą kobietą, mającą za sobą już piętnaście lat odsiadki w więzieniu o bardzo surowym rygorze. Grupa osób przekonanych o niewinności osadzonej, sprowadza do Kingston doktora Simona Jordana (Edward Holcroft), zajmującego się czymś, co byśmy dziś nazwali psychoanalizą. Przystojny lekarz analizuje sny, bada każde słowo wypowiadane przez obiekt, który obserwuje i poddaje wszystko „naukowej” analizie. Niestety, ambicje dra Jordana zostaną wystawione na ciężką próbę, gdyż Grace nie zamierza mu niczego ułatwiać. Podczas ich długich seansów, kiedy to kobieta opowiada dzieje swojego życia, powoli zbliżając się do okresu, którego rzekomo nie pamięta, cały czas można odnieść wrażenie, że coś tu nie gra, że ktoś prowadzi dziwną grę, której zasad widz nie może długo zrozumieć.

Grace opowiada o wielodzietnej rodzinie, z której pochodzi, o agresywnym ojcu alkoholiku oraz o podróży do Kanady, której nie przeżyła jej matka. W licznych retrospekcjach, wyczerpująco skomentowanych przez naszą bohaterkę, obserwujemy ją podczas pierwszej pracy w domu bogatych państwa oraz w drugim domu, mającym być jej ostatnim miejscem zatrudnienia. Początek kariery służącej to okres, w którym Grace jest jeszcze naiwnym dzieckiem, cieszącym się z przyjaźni z żywiołową Mary Whitney (Rebecca Liddiard). Śmierć przyjaciółki i przejście do domu o znacznie gorszej reputacji i niższych standardach, zakończyły dzieciństwo Grace i rozpoczęły jej drogę do zatracenia (jak to się kiedyś mówiło). Seanse, podczas których doktor jest nerwowy, spięty i umęczony, a panna Marks to ostoja spokoju i pomnik skromności, cierpliwie wyszywający skomplikowane wzory na narzucie, przypominają pojedynek, w którym każde z nich zastanawia się jak podejść przeciwnika by wreszcie dostać swoje. Jordanowi zależy na odzyskaniu wspomnień Grace, na dotarciu do prawdy o tych godzinach, podczas których pracodawca kobiety oraz jego ciężarna gospodyni stracili życie w makabrycznych okolicznościach. Na czym zależy samej Grace, trudno powiedzieć. Może na niczym, bo naprawdę jest tak prostolinijna i pokorna jak się wydaje. Może na rozkochaniu w sobie młodego doktora, którego raport przyczyni się do jej uwolnienia. A może jest psychopatką, która zwyczajnie lubi mieszać ludziom w głowach i ma obsesję na punkcie wymierzania sprawiedliwości. Jest też taka opcja (i w to chyba sama Grace najbardziej by chciała by doktor uwierzył), że kobieta, na skutek traumatycznych przeżyć we wczesnej młodości, cierpi na poważną chorobę psychiczną, której objawem jest rozdwojenie jaźni. O tym, w którą historię, w którą Grace uwierzymy, już każdy widz będzie musiał zdecydować samodzielnie, bo to serial wymagający myślenia, w dodatku z otwartym zakończeniem.

Kobiecym głosem

Alias Grace jest co najmniej tak udaną adaptacją prozy Margaret Atwood jak Opowieść podręcznej i jest tak samo feministyczna w przekazie. To zadziwiające, ale nie sposób nie być po stronie głównej bohaterki, nawet jeśli podejrzewamy, że rzeczywiście dopuściła się zbrodni. Epoka, w której przyszło jej żyć, oglądana jej oczami, to czas, w którym kobiety są w ciągłym niebezpieczeństwie, a te pochodzące z niższych warstw społecznych nie mają niemal żadnych praw. Patrzymy na piękny (wspaniale oddane realia epoki, stroje i wnętrza zachwycają) ale okrutny świat, w którym ciąża pozamałżeńska jest wyrokiem śmierci, a napastowanie służby przez bogatych panów, ciągłe pomiatania i wymierzanie kar, są na porządku dziennym i nikt się im nie dziwi. Grace, jedynie z racji gorszego urodzenia, od dzieciństwa jest skazana na niewolniczą pracę i wiele niebezpieczeństw. Jej codzienność to m.in. opróżnianie nocników, dźwiganie wiader z wodą oraz ciągłe szorowanie podłogi na kolanach. Dodajmy do tego brutalność mężczyzn, których spotkała, a przestaniemy się dziwić temu, że mogła dopuścić się zarzucanych jej czynów.

Ten serial jest zrobiony tak dobrze, że naprawdę możemy poczuć jak to jest być w skórze Grace. Wielka w tym zasługa aktorki Sarah Gadon, która z powściągliwością i hipnotycznym skupieniem odtwarza proste czynności, jakim mogła oddawać się prawdziwa panna Marks. W licznych zbliżeniach, z niemal intymna czułością, pokazano igłę i płótno trzymane przez bohaterkę, jej zszargane pracą dłonie, oczy wystraszonej sarenki, za którymi może, choć nie musi, kryć się prawdziwa diablica.

W ogóle poziom aktorski jest tu bardzo wysoki i chyba nie umiałabym wskazać kogoś źle obsadzonego w swej roli. Poza Sarą Gadon, jestem wprost zachwycona Rebeccą Liddiard, bardzo żywą, wyrazistą i charakterną na ekranie. Gra Mary tak dobrze, że aż zamarzyłam o takiej przyjaciółce w prawdziwym życiu. Podobała mi się też Anna Paquin w roli rozwiązłej Nancy, wyjątkowo grająca czarny charakter i to bardzo przekonująco. No i nie zapominajmy o Jeremiaszu, obwoźnym sprzedawcy i hipnotyzerze, w którego wciela się Zachary Levi. Jego postać to dziewiętnastowieczny hipster, prawdziwy oryginał, nadający tej historii bardzo tajemnicze tony.

Alias Grace to fantastyka historyczna zupełnie nowego gatunku. Historia opowiedziana w sposób intrygujący, intymny i szalenie inteligentny, mająca do tego bardzo aktualny przekaz, z którym wiele kobiet może się identyfikować. Jeśli nie macie jeszcze planów na najbliższy weekend, polecam seans od razu całego sezonu. Kocyk, herbatka i Netflix to dla mnie gwarancja udanego wypoczynku.

Opublikowano w Seriale

2 komentarze

  1. Szalony Max Szalony Max

    Grace obejrzałem i bardzo mi się podobało. Sarah Gadon w całym serialu – jak dla mnie – to mistrzostwo :)

  2. Ola Ola

    Cieszę się, że serial się podoba. Polecam też książkę. Właśnie czytam powieść Grace i Grace i jestem zachwycona :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *