Pomiń zawartość →

Zacznijmy od nowa (Begin Again)

Zwiedziona zapowiedzią lekkiej, uroczej, nastrojowej rozrywki, zasiadłam radośnie do Zacznijmy od nowa, a tu zgroza. Zaatakował mnie uśmiech Keiry Knightley! Na szczęście jej szczęka jest tu najbardziej nieestetycznym zjawiskiem, co nie znaczy, że pozostałe komponenty dzieła są w porządku, bo tak nie jest. Film jest po prostu nudny i nijaki. Nie pomogło zaangażowanie znanych i w sumie dobrych aktorów, a nawet angaż Adama Levina, archetypowego wręcz gwiazdora rocka. Produkcja nie ma charakteru i za tydzień (jak dobrze pójdzie) w ogóle nie będę pamiętać, że coś takiego obejrzałam.

Tutaj każdy ma talent

Dwoje młodych Brytyjczyków (granych przez średnio już młodzieńczych Adama Levine i Keirę Knightley) przybywa do Nowego Jorku. Dave ma nagrać tu płytę, po sukcesie swojej ścieżki dźwiękowej do pewnego filmu, a Greta (choć bardzo dopomogła przy pracy) tylko mu tym razem towarzyszy. Mimo, iż są ze sobą już pięć lat, wciąż wyglądają na bardzo zakochanych. Skromna i delikatna Greta patrzy w Dave’a jak w obrazek i ustępuje mu na każdym kroku. Chłopakowi szybko woda sodowa uderza do głowy, upaja się łatwą sławą i zdradza Gretę. Ta, nie czekając długo, wyprowadza się do przyjaciela i postanawia szybko wrócić do domu. W ostatni wieczór przed odlotem, gdy załamana śpiewa swoją kompozycję w pewnym barze, słucha jej styrany życiem producent muzyczny, któremu piosenka dosłownie ratuje życie.

Keira Knightley

Dan (Mark Ruffalo) jest w kompletnym życiowym dołku. Smutki po rozwodzie topi w dużej ilości alkoholu. Nie cieszy go już nawet praca, w której kiedyś był najlepszy, ponieważ jego zdaniem przemysł muzyczny zwyczajnie zszedł na psy. W ,,pięknej” i zdolnej Grecie widzi jedyne światełko w tunelu i mocno się go chwyta. Cudem udaje mu się namówić ją do nagrania płyty na ulicach Nowego Jorku, co dla niego jest prawdziwą terapią antyalkoholową, a dla niej szansą na odzyskanie równowagi psychicznej i pewności siebie po bolesnym rozstaniu. Nie jest to jednak typowe love story.

Jeśli trochę wam to przypomina Once (poprzedni film reżysera i scenarzysty Johna Carneya), to nie bez przyczyny.

Wszystko gra i buczy

Nie wiem jak innych widzów, ale mnie irytuje takie nieprawdopodobne nagromadzenie talentów muzycznych na metr kwadratowy, z jakim mamy do czynienia w tym filmie. Od początków historii kina wiadomo, że Nowy Jork jest najpiękniejszym i najlepszym miejscem na świecie, ale to, że każdy włącznie z przypadkowymi dzieciakami na ulicy, a nawet nastoletnią córką producenta, która ledwo trzyma gitarę, jest mega utalentowany, uważam już za lekką przesadę. No i Greta! Wcześniej nikt jej jakoś nie zauważył, ale wystarczyło, że przyleciała do USA, a już co pierdnie to przebój. Chyba nawet samemu Mozartowi proces twórczy nie przychodził z taką łatwością jak tej dziewczynie. Żadnych prób, żadnych mąk piekielnych nad klawiaturą. Brzdęk i już jest hicior. W dodatku miasto, dla innych hałaśliwe do granic możliwości, pełne noise pollution, dla niej jest łaskawym dostawcą muzycznego tła.

Zacznijmy od nowa

Nie rozumiem też zupełnie zachwytów nad ścieżką dźwiękową do Zacznijmy od nowa. Wszystko, od początku do końca, brzmi tu dla mnie absolutnie tak samo. Wszystkie piosenki śpiewane przez Gretę i Dave’a są tak samo banalne i ckliwe, żadna nie zostaje w głowie na dłużej. Greta miała być niby nową wersją Nory Jones, ale nawet to się nie udało. Jest jeszcze bardziej mdła i nijaka, a wydawać by się mogło, że to niemożliwe. Pewnie dlatego to właśnie ona tu gra. Mieli słabe piosenki to zaangażowali szczękę Knightley do odwracania uwagi i to się po części udało. Czai się nad mikrofonem z taką miną, jakby chciała go połknąć. Kto by myślał o muzyce, patrząc na tę ortodontyczną masakrę. Nie chodzi nawet o to, że jest brzydka, bo nie jest, ale o kwestię zaniedbania powierzchowności, co jest wyrazem braku szacunku dla widzów. Stać ją chyba w końcu na aparat ortodontyczny (ubrania, które nie wyglądają jak z lumpeksu, lepszego fryzjera). U boku Levine’a wygląda jak szara smutna mysz, choć w sumie kto by tak nie wyglądał. Wolałabym, żeby piosenkarz zatrzymał swój lepki, nieświeży wizerunek dla fanek piszczących pod sceną i już więcej nie pchał się do filmu, bo jakiś taki jest odpychający.

No cóż, kolejne półtora godzinki nie do odzyskania.

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. Mam podobne odczucia ale w sumie szkoda bo zapowiadało się na fajna historię :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *