Pomiń zawartość →

Wyznaję Jaume Cabré

Jest coś takiego w grubych tomiszczach, że budzą w czytelniku większy respekt niż cienkie zeszyciki. Mnie także ogarnął taki respekt na widok książki Wyznaję, a o jej zakupie zadecydowało zdjęcie na okładce przedstawiające małego chłopca, sięgającego po książkę stojącą na półce w towarzystwie setek towarzyszek. Jeśli o mnie chodzi to chłopca mogłoby tu nie być, bo taki ładny widok zasłania. Oczywiście nie bez znaczenia były także liczne opinie czytelników i krytyków o opasłym dziele Jaume Cabré. Pomyślałam, ze skoro to aż takie wydarzenie i cała Europa to czyta, to nie będę gorsza i też przeczytam.

I co? I nic. Rewolucji żadnej nie było. Spodziewałam się więcej, ale to nie znaczy, że dużo nie dostałam. W świecie Adriana Ardevola, głównego bohatera powieści, wspaniale będą się czuły wszelkie ponadprzeciętnie oczytane osobniki, które lubią książki o książkach i o sztuce w ogóle. Mamy tu pomieszanie, a właściwie całkiem zgrabne połączenie najbardziej popularnych wątków, trafiających bezbłędnie w bibliofilskie gusta. Kolekcjonowanie książek i budowanie biblioteki, hiszpańska Inkwizycja, barokowy skrzypek, obozy koncentracyjne… Ileż opowieści powstało do tej pory w oparciu o te tematy? Dodatkowo próżność czytelnicza może się tu do syta odżywić, bo przecież ,,jestem taki wspaniały i dostrzegam te wszystkie odwołania do Manna, Eco, Borgesa i nie wiadomo kogo jeszcze”. Tak, tak. Cabré doskonale wiedział dla kogo (pod kogo pisze), dlatego liczne nagrody i dowody uznania, jakich doczekał się za Wyznaję, nie dziwią mnie zupełnie.

Bardziej niż luźno powiązane ze sobą historie (które miały być rodzajem przypowieści o złu, a są tak naprawdę o wszystkim i o niczym) zaciekawiła mnie forma w jakiej to wszystko zostało zawarte. Cabré proponuje dość niecodzienny styl porozumiewania się z czytelnikiem. Wydawcy informują, że powieść została skomponowana niczym dzieło muzyczne, wybrzmiewające dopiero w całości, dzięki kunsztownemu splotowi elementów (czy jakoś tak), co w praktyce pisarskiej sprowadziło się do nakładania się poszczególnych motywów na siebie, ale nie w sposób, który uniemożliwiłby ich czytelny odbiór. Trochę może to nawet irytować, ponieważ widać z jaką dokładnością, a właściwie to nawet z pedanterią, zostało to wszystko sklecone.

Mimo poruszania tak ważkich tematów jak przemijanie, śmierć czy przyczyny zła, Wyznaję nie jest książką wybitną, ale jedynie znakomitym czytadłem. Nawet na pozór nowatorska forma nie jest wcale nowa. Po krótkim namyśle doszłam do wniosku, że to hybryda Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa z Gargulcem Andrew Davidsona. Po tym odkryciu bawiłam się przy lekturze już znacznie gorzej.

Wyznaję warte jest przeczytania, bo to naprawdę dobra rozrywka, ale niestety trudno by było uznać je za jakiś kamień milowy w literaturze europejskiej. Chociaż jest to niby traktat o złu, niczego się o nim głębszego nie dowiemy. Bardzo przeszkadzało mi też w lekturze to, że jest to typowo męska książka, co dla mnie oznacza, że autor niezbyt zagłębia się w realia życia i szczegóły związane na przykład z wyglądem swoich bohaterów. Ciężko jest towarzyszyć przez 750 stron osobnikowi, o którym wiemy jedynie tyle, że jest łysy i ma brzuszek. Psychologia występujących tu dość licznie postaci również pozostawia wiele do życzenia. Wyjątkowo irytująco jest opisana Sara, ukochana Adriana, której motywacje do końca pozostają jakieś płaskie i mętne.

Niestety muszę stwierdzić, że chociaż Wyznaję miało wszelkie szanse na stanie się powieścią przełomową i ważną, to tylko taką książkę udaje, więc nie spodziewajcie się za wiele.

Opublikowano w Książki

Komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *