Pomiń zawartość →

Transcendencja

Z opisów wynikało, że będzie to takie sobie science fiction, ale Transcendencja okazała się miłym zaskoczeniem. Choć jest to fabuła nielogiczna, irytująca i naprawdę za długa, to jednak sam pomysł na film naprawdę mnie zachwycił. Cóż to za idea opanowuje ludzkość, by stworzyć sobie boga z pojedynczych myśli połączonych w jedno!? Szkoda, że zmarnowano taki potencjał. Najwyraźniej reżyser Wally Pfister chciał uchwycić wszystkie niuanse związane z zabawą człowieka w boga, ale połączenie szczytnych dążeń, wielkiej miłości, buntu maszyn i utopijnych bredzeń nie wyszło tu zbyt szczęśliwie.

Oczywiście, idąc na Transcendencję, wybieramy się przede wszystkim na Johnny’ego Deppa, który wyjątkowo gra tu bez dziwacznej charakteryzacji i ku zaskoczeniu wielu fanów, wychodzi mu to naprawdę kiepsko. Z prawdziwym zażenowaniem ogląda się jego aktorskie starania. Ewidentnie artysta nie jest tu w formie, co zaważa na odbiorze całości w bardzo nieprzyjemny sposób. Wszak to Depp ma tu najwięcej do zagrania, wciela się przecież w rolę genialnego naukowca, żyjącego w niedalekiej przyszłości, który pracuje nad stworzeniem sztucznej inteligencji. Gdy dr Will Caster jest już o krok od przełomu, anty informatyczni partyzanci pozbawiają go życia. Nim jednak nadejdzie jego ostateczny kres, żona Evelyn (Rebecca Hall) wraz z przyjacielem Maxem (Paul Betany) cudownym sposobem zgrywają świadomość Castera na komputerowy dysk. Już śmierć ludzkości nie straszna! W wirtualnej rzeczywistości czeka na nas wszechmogący i wieczny byt, czyli tytułowa Transcendencja.

Szykowało się epickie widowisko, ale z chwilą, gdy akcja przenosi się na pustynię, wypada porzucić nadzieje na wybuchowe efekty specjalne, czy też wizję ogólnoświatowej zagłady lub choćby kryzysu. Jest tu wiele znakomitych pomysłów, ale niestety są one wszystkie tylko takim jakby przedsmakiem tego, czym film mógłby być, gdyby zabrał się za jego realizację ktoś zdolniejszy. W odbiorze bardzo przeszkadzały mi liczne niekonsekwencje logiczne, przysłaniające jednoznaczny odbiór i interpretację wielu scen i całych wątków. Oczywiście, jestem za głębią i wielowarstwowością, ale nie za mętnością, niedoróbkami czy wodzeniem widzów za nos.

Uważam też, że szanse na stanie się czymś więcej niż tylko kolejnym filmem o niebezpieczeństwach cywilizacyjnych odbiera Transcendencji marne aktorstwo, gównie Deppa. Bełkoczący, jakby skacowany i przemęczony główny bohater, który ma wciąż tak samo beznamiętny wyraz twarzy, to naprawdę nie był najlepszy wybór do tej roli. Znacznie lepiej prezentowałby się tu zepchnięty na drugi plan (do roli agenta Buchanana) Cillian Murphy, który ze swoją ekspresyjną, groźną mimiką, byłby moim zdaniem świetnym półbogiem-pół komputerem.

Jakby się tak porządnie zastanowić, to Transcendencja, bardziej niż filmem Sci-Fi czy filozoficznym, jest filmem religijnym, trochę w stylu Noego. Mamy tu interpretację całego Nowego Testamentu, włącznie z bożym objawieniem, cudami ozdrowienia, wskrzeszaniem z martwych i krwawą ofiarą dla dobra ludzkości. Pobożnym widzom powinno się z tego względu to widowisko bardzo spodobać.

Opublikowano w Filmy

2 komentarze

  1. Jako że jestem fanką Johnny’ego Deppa bardzo chciałam obejrzeć ten film, ale słyszałam masę niepochlebnych opinii. Poza tym, po „Dzienniku zakrapianym rumem” i
    „Jeźdźcu znikąd” jestem raczej pesymistycznie nastwiowan do produkcji z udziałem Deppa… To już nie to co „Sweeny Todd” albo „Sekretne okno”.

  2. […] jednak nad tym filmem taką ogromna przewagę, że nie gra tu Bradley Cooper). Jest tu też sporo z Transcendencji (motyw I am everywhere), szczególnie w końcowych scenach. Sama fabuła jednak sprawia wrażenie […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *