Pomiń zawartość →

Pani Bovary

Do odbioru tego filmu przygotowałam się bardzo dobrze, gdyż przez ostatnie trzy miesiące podczas każdej podróży samochodem odsłuchiwałam audiobooka ze wspaniałam interpretacją tekstu Flauberta w wykonaniu Małgorzaty Kożuchowskiej. Nie oglądam aktorki już na ekranie, ale słuchać uwielbiam i uważam, że jest nawet lepszą lektorką niż Anna Dereszowska, moja wieloletnia faworytka. Głos Kożuchowskiej idealnie stapia się na nagraniu z osobowością chimerycznej i sfrustrowanej Emmy Bovary, która nie może doszukać się głębszego sensu w swym pospolitym wiejskim żywocie. Tyle klasy, zmysłowości, wdzięku i dowcipu nie słyszałam w głosie od dawna. Kożuchowska ma prawdziwy dar do wcielenia się głosowego w różne postaci, także męskie, co czyni z ironią i pobłażliwością, zwłaszcza gdy daje przemówić Karolowi. Dzięki jej talentowi ze słuchania wyniosłam nawet więcej niż z lektury wersji drukowanej, gdyż, jako typowa dyslektyczka, nie mam pojęcia o francuskiej wymowie, która aktorce przychodzi tak naturalnie i daje mi pojęcie o tym jak to mogło w oryginale brzmieć. No fantastyczna sprawa i każdemu, kto ma na to czas, polecam lekturę, przesłuchanie audiobooka, a następnie dopiero oglądanie filmu i to niekoniecznie wersji z Mią Wasikowską, gdyż w tym wypadku możecie się srodze zawieść.

Piękna i bez wyrazu

Taka niestety jest Pani Bovary w wersji Sophie Barthes. Główna w tym wina Mii Wasikowskiej, która jest zwyczajnie źle obsadzona, ale także pociętego niemiłosiernie scenariusza, z którego znikło wiele bardzo ważnych dla fabuły wątków (Gdzie jest Berta?). Gdybym nie czytała (i nie słuchała) książki, nie zrozumiałabym z tych chaotycznych scen i minimalistycznych dialogów absolutnie niczego. Nie myślałam, że to możliwe, ale po raz pierwszy wynudziłam się na Pani Bovary niemiłosiernie. Jeśli jednak mimo ostrzeżeń zdecydujecie się na oglądanie ostatniej filmowej wersji arcydzieła francuskiego realizmu, może dalej nie czytajcie, bo zepsuję wam kilka (niemiłych wprawdzie) niespodzianek.

Mia Wasikowska jako Pani Bovary
Mia Wasikowska jako Pani Bovary

Do najnieprzyjemniejszych niespodzianek należy oczywiście wspomniane złe obsadzenie Wasikowskiej. Aktorka jest piękna i może nawet utalentowana, ale pasuje tu jak pięść do nosa. Jej dziewczęce rysy i dość ograniczona mimika oraz gesty sprawiły, że przez większość filmu miałam wrażenie, iż patrzę nie na zmysłową kobietę w kryzysie egzystencjalnym, a na zagubioną i wiecznie zdziwioną pensjonarkę, która miota się i biega po lesie, łapiąc się przy tym za bok, jakby miała bolesny atak wyrostka robaczkowego. Naprawdę komiczny widok.

Nie lepiej jest z mężczyznami Emmy. Karol (Henry Lloyd-Hughes) nie ma w sobie nic z powieściowego kapciucha, Rudolf (Logan Marshal-Green) to leniwiec, który od niechcenia daje się uwieść Emmie (a wiemy, że nie tak to miało wyglądać), a Leon… cóż, to już zupełna porażka. Teoretycznie, gdy widzimy, że Waskiowskiej partneruje Ezra Miller (diaboliczny Kevin z Musimy porozmawiać o Kevinie) to wydaje się to znakomitym pomysłem. Młodzi, piękni i zdolni na ekranie! W praktyce jednak ich wspólne popisy aż kują w oczy i zapewniają ból mózgu tudzież zębów. Drętwa Emma i przesadnie wyluzowany Leon z diabolicznym uśmieszkiem w oku to za dużo jak na moje nerwy. Aktorzy zupełnie nie pasuję nie tylko do siebie, ale i do epoki, w której ducha mieli się wcielić. Żadni tam z nich romantyczni kochankowie. Naprawdę lubię Ezrę Millera, ale w roli Leona wypadł niezbyt wiarygodnie (może dlatego, że ciągle się bałam iż wydłubie i zje oko Emmy). Swoją drogą to dziwne, bo jego diaboliczna zmysłowość, jakaś taka mało męska, znakomicie by się sprawdziła, gdyby to on grał Emmę, ale świat by chyba tego nie wytrzymał.

Za to sukienki piękne!

Warstwa wizualna tego ,,dzieła” to jedyne dlaczego warto w ogóle zobaczyć film. Wiejskie widoczki, historyczne wnętrza, ale przede wszystkim stroje Emmy. To co nosi na sobie Mia Wasikowska jest absolutnie zachwycające i naprawdę odzwierciedla moje lekturowe wyobrażenia o elegancji i szyku powieściowej bohaterki. Wszak był to niemal sens życia Emmy, by być piękną podziwianą, i patrząc tu na jej stroje nie możemy mieć co do tego żadnej wątpliwości. Materiały mają tak niezwykłe barwy i wzory, że naprawdę odwracają uwagę od twarzy aktorki (i to chyba dobrze, bo gra słabo, a jej ciemne doczepki włosów psują nieco efekt). Na młodej, dziewczęcej i szalenie zgrabnej sylwetce wygląda to naprawdę wspaniale, szkoda tylko, że artystka nie potrafi się w tych strojach poruszać z szykiem dziewiętnastowiecznej damy (scena ukłonu przed Rudolfem jest naprawdę zabawna).

Lepsze wersje filmów z Mią

Jeśli marzy wam się naprawdę dobre kino kostiumowe i tak jak ja lubicie porządne adaptacje literackich arcydzieł, to lepiej wróćcie do nieco starszych filmów ze świetną obsadą. Zapewne pamiętacie jak kilka lat temu Wasikowska zagrała Jane Eyre, ale czy równie dobrze pamiętacie wersję serialową z Ruth Wilson, która pięknej Australijce pokazała jak się gra romantyczne heroiny? To dopiero jest widowisko! Osobiście uważam, że i tym razem by się przydała taka zmiana. Ruth Wilson, chociaż nie najpiękniejsza, byłaby fantastyczną Emmą Bovary.

A jeśli chodzi o powieść Flauberta, to bardzo dobrymi Emmami były Isabelle Huppert (1991) i Frances O’Connor (2000). Mnie szczególnie przypadła do gustu pozycja z 2000 roku, w której znakomici byli też panowie. W roli Karola wystąpił tu jowialny i rubaszny jak trzeba Hugh Bonneville, w Rudolfa wcielił się urzekająco przystojny Greg Wise, a w roli Leona możemy podziwiać Hugh Dancy’ego. Zwłaszcza Dancy wypada tu świetnie, tak uroczo i chłopięco obok dojrzałej kobiecości O’Connor. To zupełnie inna liga niż Ezra Miller, który sprawia, że nagle Keanu Reeves grający Szekspira (symbol złej obsady) nie wydaje się znowu taki zły :).

Opublikowano w Filmy

Komentarz

  1. Świetny blog i recenzje ^^ zajrzyj czasem na nasz. Chętnie posłuchamy twoich uwag i jesteśmy otwarte na sugestie ^^

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *