Pomiń zawartość →

Manhattan

Od trzech tygodni zasypiam przy tym serialu i już się martwię co będzie, gdy sezon się skończy. Zapewniam, że po każdym odcinku, przybliżającym nas nieco do tajemnicy wynalezienia bomby atomowej, ma się bardzo barwne sny. Nie jest to zdecydowanie wiernie odtworzona historia tego, w jaki sposób grupa badaczy pod przewodnictwem Oppenheimera pracowała nad przełomowym wynalazkiem, który miał zakończyć drugą wojnę światową, ale za to otrzymaliśmy pełne emocji i napięcia widowisko. Niby głupio trochę kibicować gromadce naukowców, którzy w końcu stworzyli największy postrach naszych czasów i coś co prawdopodobnie całkiem niedługo przeniesie nas w niebyt, ale sami się przekonacie, że nie można nie być po ich stronie (tak bardzo się starają, tak bardzo chcą).

Na pustyni w Nowym Meksyku

Gdzieś w okolicach Los Alamos, na całkowitym pustkowiu, Amerykanie stworzyli ściśle tajną bazę naukową, w której fizycy dniem i nocą próbują wymyślić pierwszą bombę atomową. Postaci historycznych mamy tu niewiele, Oppenheimer przewija się bardzo rzadko, ale i tak jest ciekawie. W mega utajnionym projekcie o nazwie Manhattan, biorą udział dwie, konkurujące ze sobą grupy. Pierwsza, pod wodzą Reeda Aykleya (David Harbour), prowadzi badania nad wygrywającym w konkursie (jak na razie) projekcie bomby o nazwie Thin Man. Druga grupa, dowodzona przez Franka Wintera (John Benjamin Hickey) zajmuje się mniej popularnym pomysłem na bombę działającą na zasadzie implozji (jak dla mnie czarna magia). Naukowcy muszą się bardzo spinać, ponieważ Niemcy także opracowują swoją super broń masowej zagłady. Naprawdę gorąco robi się w momencie przybycia do osady nowego członka załogi Aykleya (zawsze musi być w końcu jakiś nowy by nas po tym świecie oprowadzić) Charlie’go Isaacsa (Ashley Zukerman).

Choć cała ekipa projektu Manhattan jest nieprzeciętnie inteligentna, to jednak Charlie jest ponad naturalnie uzdolniony. Z jego wysokim ilorazem równać się może tylko iloraz inteligencji Wintera, dzięki czemu panowie, na początku wrogo do siebie nastawieni, niebawem rozpoczną tajną współpracę.

Ten serial na szczęście nie opowiada tylko o pracy naukowców, ale też o ich życiu prywatnym. Wszak nie opuścili domów na tak długo samotnie. Na pustynię wraz z nerdami przybyły także ich lepsze połowy oraz potomstwo. Mnie osobiście bardziej pasjonuje co dzieje się u pani Isaacs i pani Winter niż jakie cyferki na tablicy wypisują ich mężowie. Mamy tu frustrację, wściekłość, próby emancypacji, a nawet lesbijski romans. Dzieje się!

Frank Winter

Sucho, duszno i piaszczyście

Największą zaletą tej produkcji jest zdecydowanie jej klimat. Atmosfera jest ciężka i depresyjna, nie tylko dlatego, że naukowcy znajdują się na totalnym pustkowi, w zamkniętej osadzie, a ich poczynaniom przyglądają się liczni wojskowi. To ta ogromna presja, związana z tym, że wszak od tego co wymyśli jeden fizyk jądrowy z drugim, zależą losy świata. Nie pomaga też raczej fakt, że tajemnica tego nad czym pracują, jest tak ściśle strzeżona, że panowie nie mogą zwierzyć się nawet żonom. Na małżeństwo Winterów na przykład wpływa to bardzo destrukcyjnie (wszak są tam już od roku), a innym związkom także nie pomaga.

Znamienne jest to, że otaczająca osadę pustynia wygląda tak, jakby już walnęła w nią bomba atomowa. Plenery dobrze pasują do wybuchowych eksperymentów szalonych naukowców, a także ciekawie współgrają z pustynią ich dusz, wyjałowionych od ciągłych sekretów, frustracji i poczucia niemocy. Prócz pustyni (rzeczywistej, potencjalnej po wybuchu upragnionej bomby, oraz metaforycznej) dużą część uroku tej produkcji stanowi też moda i styl czwartej dekady minionego wieku. Z wielkim zainteresowaniem przyglądam się wnętrzom oraz kobiecym ubiorom. Z przyjemnością się patrzy na to jak styl Lizy Winter, a właściwie dr Winter (Olivia Williams) współgra z jej ekscentrycznym charakterem, a dziewczęca delikatność pani Abby Isaacs (Rachel Bosnahan) oddaje jej wewnętrzną niewinność.

Manhattan

Lekcja fizyki dla bardzo niewtajemniczonych

Wszystko, co napisałam przed chwilą sprawia, że Manhattan bardzo przypomina mi serial Mad Men. Jest tak samo stylowy i duszny, tyle że dla odmiany rozumiem co się dziele na ekranie, bo w przypadków Mad Menów to nie zawsze. To zadziwiające jak się scenarzyści przyłożyli. Serial o reklamie sprawia mi trudności (i nudzi niepomiernie) a o fizyce jądrowej wciąga i zaciekawia. Podoba mi się szczególnie to, jak matematyczne wzorki na tablicy od razu stają się rzeczywiste, przechodząc w fazę eksperymentu. To takie ładne połączenie teorii i praktyki, którego zupełnie nie doświadczyłam w szkole. Świetne są także te momenty, w których Liza Winter zaczyna dostrzegać zagrożenia płynące, z jednej strony z całkowitej kontroli wojska nad ich osadą, a z drugiej z promieniowania, z którym wszyscy się stykają na co dzień. Jeden niedojda nawet połyka promieniotwórczy pierwiastek, a potem wypłukuje go piwem, chwaląc zalety takiej kuracji. Niesamowite!

Manhattan ma też wiele wad, przez które niektórym będzie ciężko przebrnąć przez początkowe odcinki. Akcja bardzo wolno się rozwija, postaci są irytująco nabuzowane i to przez cały czas (najgorszy jest Winter), a do tego wszędzie węszy się komunistycznych szpiegów. Dla mnie najbardziej wkurzające jest to ciągłe powtarzanie przez Isaacsa, że zebrano przy Manhattanie najwybitniejsze umysły epoki, tak jakby chciał podkreślić, że z tych najwybitniejszych on jest najlepszy. Serio, to pada w każdym odcinku. No i nie obyło by się od skupienia na roli Ameryki w ratowaniu świata. Bo wszak to amerykański serial. Normalnie aż strach pomyśleć czym byłby dziś świat bez amerykańskiej megalomanii.

Opublikowano w Seriale

Komentarz

  1. Miałam bardzo duże oczekiwania przez rozpoczęciem tego serialu i niestety, ale trochę się na nim zawiodłam…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *